poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Dzień 56. Trzy godziny Mamy - co począć?

Stało się. Tata zabrał A. ze sobą załatwiać sprawy, a ja zostałam sama w domu na trzy godziny. Bez planu, bez koncepcji. Zmęczona, śpiąca i kompletnie pozbawiona energii. Cóż zrobić z nagle pojawiającą się perspektywą wolnego czasu, gdy codzienność wygląda zwykle zupełnie inaczej? 
Najpierw pojawił się stres: czy A. będzie łaskawy dla Taty i nie będzie za bardzo przeszkadzał w zaplanowanych sprawach. Potem: czy Tata na pewno wie co robi zabierając A. i czy nie będzie się denerwował, gdy A. nie do końca będzie chciał współpracować. 
Ach to matczyne przewrażliwienie :)
Ale co począć, gdy spędza się z ludkiem całe dnie i wie się, że nie zawsze jest różowo? A będąc jednak nauczoną jego zachowania chyba troszkę łatwiej radzić sobie z jego trudniejszymi emocjami. 
W każdym razie Tata zapakował zadowolonego A. do autka i ruszyli, a ja przez pierwszą godzinę nie mogłam się odnaleźć. 
Wzięłam kąpiel - chyba ze sto lat nie zrelaksowałam się tak w wannie. Nie nasłuchiwałam czy A. się nie obudził, czy nie muszę pędzić go uspokajać. Po prostu leżałam, czytałam i odpoczywałam. Potem nadal próbowałam się odprężyć, odpocząć, ale moje myśli już zaczęły krążyć wokół powrotu Taty i A. - no bo przecież będą głodni! No i tyle było z czasu wolnego. Rozpoczęło się ogarnianie kuchni, gotowanie makaronu do rosołu, podgrzewanie zupy, żeby była ciepłą jak wrócą i tak dalej i tak dalej...
Trzy godziny samotności minęły bardzo szybko. Pozostało poczucie winy, że czas troszkę zmarnowałam, bo odkurzyć mogłam, bo drugie danie zrobić... Głupie te myśli. Strasznie ich nie lubię, bo przecież mi też należy się po prostu odpoczynek w pełnym tego słowa znaczeniu. Czas, kiedy nie muszę myśleć o obiedzie, porządku, zmianie pieluszki A. 
Następnym razem muszę to lepiej zaplanować i wykorzystać, żeby się zregenerować, a nie oczekiwać ich powrotu. Ale i tak duży uśmiech za relaksującą kąpiel, wspaniałe "czeee" i machnięcie rączką na powitanie mamy po powrocie A. Wspaniały uśmiech na jego buziulce znaczył, że dali sobie z Tatą świetnie radę beze mnie, a to baaardzo cieszy :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz