niedziela, 6 marca 2016

Cicho sza....

Cisza, słyszę ciszę....
Słyszeć ciszę to dla mamy dwójki dzieci sytuacja zupełnie niecodzienna. Ba, w większości przypadków znacznie bardziej stresująca niż najgłośniejsze krzyki i płacze. Wiadomo przecież, że jeśli dziecko jest cicho... "to wiedz, że coś się dzieje".
Dzisiejsza cisza wynika jednak z prostego faktu, że czuję się kompletnie wykończona psychicznie i Tata zabrał dwójkę smyków na wycieczkę autem, żebym mogła choć chwilę odpocząć. No więc odpoczywam... czyli piszę o dzieciach.
Tak się zastanawiam jak to jest będąc mamą odpoczywać? Co to właściwie znaczy?
Bo na przykładzie mojej trwającej właśnie wolnej chwili jedyne co mogę stwierdzić, to to, że nie muszę przez godzinę karmić, całować, głaskać, pocieszać, odmawiać, tłumaczyć, szukać, zachęcać, zniechęcać, wspierać. Nikt natomiast nie jest w stanie wyłączyć mi myślenia o nich.
Troski, zastanawiania się co teraz robią? czy śpią? co zjedzą jak wrócą? czy wrócą w dobrym humorze? czy Tata wróci w dobrym humorze? czy nie marnuję czasu? czy nie powinnam zamiast siedzieć i pisać, posprzątać? Masakra!
Faktem jesdnak jest to, że chwilę tylko dla siebie i własnych myśli mam niezwykle rzadko. Pewnie jak każda mama.
I muszę się przyznać, że mimo największej miłości jaką obdarzyłam dwie małe istoty czasem po prostu brakuje mi mnie.
Doskwiera mi ta sytuacja coraz bardziej i coraz krótszy jest czas na jaki potrafię się przekonać, że wcale nie jest tak źle.
Bardzo lubię spędzać czas z dzieciakami, choć ostatnio brakuje mi zapału i pomysłów. Szybko się nudzę, łatwo denerwuję oczekuję od dzieci rzeczy niemożliwych i złoszczę, że nie zachowują się właśnie tak jak sobie to wymyśliłam. No po prostu pełna abstrakcja.
Bycie mamą to rola wspaniała, szlachetna i najważniejsza, ale do licha... człowiek to istota stadna. Potrzebuje wyjść i pogadać z drugim człowiekiem. I nie o pracy, nie o dzieciach, ale o dupie Maryni! Tak, właśnie o tym. Marzy mi się wyjście na kawę, wyluzowanie, brak konieczności mówienia, jakie wspaniałe usłane różami jest macierzyństwo. Jak cudownie od 3 lat (o ku....!) siedzi się w domu. Jak wspaniale, że za chwilę kończy się macierzyński i żeby nie puszczać Z. do żłobka, posiedzi się jeszcze 2 lata i przejdzie na "garnuszek" męża. O nie o tym to w ogóle nie chce mi się gadać.
Chcę porozmawiać o imprezach, flirtach, kacu i celebrytach, chcę posłuchać historii, które rozgrywają się w sąsiedniej galaktyce. Pośmiać, pokiwać głową, zagryźć ciachem.
Bez dzieci, bez pieluch, bez Taty...
Sama nie wiem, kiedy stałam się taką "wyrodną matką", która potrzebuje urlopu. A może właśnie nie urlopu, tylko pracy? Moze czas zawalczyć o siebie i wrócić do gry?
Ostatnio mądre słowa przeczytałam, czy usłyszałam, czy coś..."lepsze 5 zł. swoje, niż 10 od męża".
Może wtedy moja wartość i pewność siebie wzrośnie? Może wtedy będę lepszą mamą? Nie mamą kurą domową jak teraz, tylko mamą, która jest kurą domową pracującą :D Bo ja lubie w domu z dziećmi, bo kocham, tylko czasem świat przytłacza i wali się na głowę i dzieci krzyczą i płaczą i chcą...
Czas na "akcja - motywacja"!
Kolejne 100 dni szczęścia, żeby do wiosny doczekać i nie zwariować. 
Czas START!