poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dzień 84. No to zaczynamy

Babci nie ma, Tata pracuje...
No i zaczęło się bez taryfy ulgowej.
Tata był rano w domu, więc porę śniadania udało się przejść w miarę ok. Tata dopilnował jedzącego A., a ja mogłam zająć się Z.
Potem...zaczęła się nerwówa.
A. był ewidentnie niewyspany, zresztą nie on jedyny, a niewyspany A. to marudzący, płaczący człowieczek.
Tata zaproponował, że zabierze go ze sobą na przejażdżkę, żeby usnął.  To był miód na moje uszy. Już miałam wizję wolnej godziny albo dwóch tylko dla Z. i dla siebie. Taki psychiczny odpoczynek od nieustannego pilnowania A. Niestety na wizji się skończyło. Za chwilę Tata zaproponował żebyśmy jednak pojechali wszyscy, a to już nie było fajną opcją. Pakowanie dzieci, martwienie się czy się Z. nie obudzi i nie będzie głodna, czy nie będzie miała chęci na zmianę pieluchy, to nie wiązało się z psychicznym odpoczynkiem, więc zaprotestowałam. 
Czas mijał, a Taty propozycja zabrania A. więcej nie wróciła, więc moja frustracja rosła. Bo skoro proponuje to niech chociaż raz słowa dotrzyma!
Tak dobrnęliśmy do momentu absolutnego wykończenia A. To trudny czas, bo jak uśpić A. z popłakującą na rękach Z.?
Dziś Tata przejął stery i został w pokoju z A., a ja z Z. poszłam do sypialni, żeby nie zakłócać zasypiania.
Zasnął A., zasnęła Z, Tata poszedł do pracy, zasnęłam ja.
Druga część dnia łatwiejsza. Pogoda rozpieszcza, więc śpiącą w wózeczku Z. wystawiłam przed dom, a A. mógł szaleć po podwórku.
Dziecko na dworze w taką piękną pogodę ma znacznie więcej energii i radości, niż siedzące w domu.
Mi też dobrze zrobił czas na świeżym powietrzu.
Wieczorem Tata położył spać A., a ja zajmowałam się już tylko Z.
Pierwszy dzień przeżyłam, jeszcze jakieś 20 lat i powinno być łatwiej ;)


niedziela, 30 sierpnia 2015

Dzień 83. Urodziny... moje ;)

Odpuściłam ten dzień. Nie miałam za bardzo siły i chęci na przygotowania. Mimo iż urodziny są dla mnie ważne, bo chciał nie chciał są klamerką pewnego czasu i pretekstem do spojrzenia w tył i podsumowania kolejnego etapu w życiu. Planu nie miałam żadnego. Chyba chciałam, żeby coś mnie tego dnia zaskoczyło. No i zaskoczyło, ale już wczoraj :) Tata postanowił zrobić mi niespodziankę i zaprosić rodzinę na wspólną niedzielę. Czemu dowiedziałam się wczoraj? No bo przecież ktoś musiał pomóc Tacie to wszystko ogarnąć, a raczej nie należę do tych, co by się nie zorientowali, że coś się święci widząc przygotowane przez Tatę kilkunaście szaszłyków :)
No więc Tata się wygadał i bardzo dobrze, bo razem z Babcią we trójkę ogarnęliśmy "menu".
Rodzina w komplecie = dużo dzieci. Oj pozmieniało się bardzo!
Do tej pory sami młodzi, śmiechy, rozmowy o niczym, a teraz... dzieci, dzieci, dzieci :) Świat ruszył z kopyta i prędko się nie zatrzyma. Nie ma już pełnej swobody, nic nierobienia. Mamy i Tatusiowie się spotkali i fajnie!
Powód spotkania zszedł na drugi plan, a w mojej głowie pozostaje wrażenie... dużo ich :)
Nasz mały A., roczny synek jednego brata, dwumiesięczna córcia drugiego brata, maleńka Z. i sześcioletnia córka K. 
Głośno! Zamieszanie! Karmienie! Przewijanie! Gorączka! Bajki! Nie ruszaj! Wspaniale! Przerażająco! Kocham Cię! Rodzinnie!
Chwilą wytchnienia i złapania oddechu był wspólny spacer. Wyglądaliśmy, jakby przedszkole wyszło na dwór. 
Niesamowite jest jak wszystko zbiegło się w czasie. Jesteśmy wszyscy na jednym etapie życia, mamy dzieciaki w podobnym wieku i rola rodziców będzie nam towarzyszyć już każdego dnia. Łatwa nie jest, ale każdy z nas zakochany jest w swoich dzieciach po uszy.
W naszej rodzinie raczej nie mieliśmy kontaktu z kuzynostwem i rodzeństwem ciotecznym. Dorastaliśmy we trójkę. Mam ogromną nadzieję, że dzięki nam nasze pociechy będą dorastały wspólnie, że pozwolimy im nawiązać trwałe relacje z tak bliskim rodzeństwem, które mają. Tylko od nas zależy czy będziemy pielęgnować tradycje wspólnych spotkań. Wierzę, że się uda. Trzeba tylko celebrować wszystkie nawet najbardziej błahe rocznice, żeby powodów spotkań było jak najwięcej. Bo mimo, że mieszkamy spory kawałek od siebie, to jednak relacje rodzinne jakie zaszczepimy w naszych dzieciach będą im towarzyszyły w całym życiu. Mi czasem brakuje siostry ciotecznej jako kumpeli, nie miałam szansy na taką przyjaźń, wspólne wakacje, wygłupy. Chciałabym żeby malutka Z. miała swoje dziewczęce sekrety z malutką L., a A., żeby psocił z F. Bo to ważna część rozwoju i kontaktów społecznych, a przede wszystkim świetna zabawa. 
Fajnie, że tak się namnożyło dzieci, tylko czemu one robią tyle zamieszania :D
Urodziny udane, całus dla Taty za zwołanie całej ferajny!! Bo On kocha :*




sobota, 29 sierpnia 2015

Dzień 82. Żeby nie słyszał "NIE"

A. jest wszędzie. A. jest nie do opanowania. Czy każdy prawie dwulatek tak ma? Tłumaczę sobie, że tak, bo inaczej zaczęłabym wątpić w powodzenia misji "dzieci". A. nie słucha gdy się prosi, żeby czegoś nie robił. Testuje, sprawdza na ile może sobie pozwolić i całkiem nieźle sobie radzi w doprowadzaniu mnie do przerażenia, że coś robię nie tak. Jest ciekawy generalnie wszystkiego. Szafki w kuchni do tej pory niedostępne, bo zamknięte na specjalne haczyki, już nie stanowią wyzwania dla jego małych rączek. Zamrażarka i będące w środku pudełeczka to teraz najciekawsze przedmioty w zasięgu jego wzroku. No dobra... nie ogarniam. 
Siedząc na kanapie i karmiąc malutką Z. nie ma szans, żebym okiełznała tego ciekawskiego ludka. 
Najłatwiej jest mówić "NIE". "Nie ruszaj", "nie dotykaj", "nie otwieraj", "nie bierz"... nie, nie, nie...
Jeszcze może usłyszeć "zostaw to", "A., A., A...."
Szczerze mówiąc już dziś zrobiło mi się go zwyczajnie szkoda. Owszem nie chcę, żeby zaglądał do szafek, wyjmował rzeczy z lodówki, zdejmował rzeczy z półek i wchodził do łazienki gdy ktoś jest w środku, ale serce mi pęka gdy słyszę te wszystkie zakazy i sama je powtarzam. Ok. zasady są ważne i nie zamierzam tu odpuszczać, ale natężenie ich kompletnie mnie nie satysfakcjonuje. 
Dlatego po prostu poszliśmy z A. do jego pokoju, tam może wszystko. To jego królestwo i zakazy, poza stanowiącymi jakieś zagrożenie, tam nie istnieją.
A. wyrzucił z pudełek wszystkie zabawki. Bawił się czymś przez chwilę, zostawiał i szedł po kolejne rzeczy. W krótkim czasie wykładzina zaczęła znikać pod warstwą zabawek, a A. był po prostu radosny i nieskrępowany. Nie wiem kto bardziej potrzebował takiego oddechu wolności A. czy ja, ale cieszyłam się, że w świecie zakazów ma swój azyl. Bo wspaniały jest ten malutki A. i choć czasem nieznośny i uparty, to jest małym wspaniałym ciekawym świata ludzikiem.



piątek, 28 sierpnia 2015

Dzień 81. Smoczek

Ech... chciałam wytrzymać sześć tygodni zanim Z. go dostanie. Przez chwilę wydawało mi się, że nie chcę żeby w ogóle go miała. Po raz kolejny planowanie okazało się zbędnym zaprzątaniem sobie głowy, bo i tak jest kompletnie inaczej :)
No trudno, mimo najszczerszych chęci, aż tak się umęczyć nie damy!
Gdy malutka Z. płacze wieczorem to budzi A., gdy obudzony A. zaczyna płakać, ja tracę kontrolę nad sytuacją i nad własnymi emocjami. Zaczynam panikować, złościć się na zmianę na Z. na A. na siebie, na Tatę. Do niczego dobrego to nie prowadzi, więc tłumaczę sobie, że dzieci szczęśliwe będą tylko gdy będzie w domu spokojna atmosfera, a dla własnych głupich ambicji i durnych przekonań nerwów serwować im nie będę.
Pojawił się więc dziś  na prośbę Taty i "na próbę" został podany Z. 
Kupiłam go niby troszkę wbrew sobie, ale jednak ze świadomością, że bez niego sobie zwyczajnie nie poradzę. 
Nie jestem po prostu tak odporna, tak zdystansowana, żeby ogarnąć dwoje bardzo potrzebujących opieki dzieci w ciągłym płaczu.
SMOCZEK - bo o nim ten laborat, będzie nam towarzyszył czas jakiś. 
Doszłam do wniosku, że chyba za bardzo chcę być taka akuratna, taka super oddana dzieciom, taka pod prąd standardom. Oczywiście maluchy są dla mnie najważniejsze na świecie, ale muszę pamiętać, że żeby były szczęśliwe i spokojne, ja muszę mieć siłę zarówno fizyczną jak i psychiczną, żeby się nimi zajmować. 
Bo moje życie również staje na głowie i sama w dużym domu muszę na nowo się odnaleźć. Już wiem, że nie będzie łatwo. Nie wstydzę się przyznać, że cholernie się boję. 
Zmęczenie, zdenerwowanie, znudzenie, potrzeba złapania oddechu, frustracja, te uczucia nie są mi obce.
Ale gdy przytulam A. i malutką Z. wydaje mi się, że jednak było warto i dam radę. Z całą pewnością tego nie stwierdzę, bo to jeszcze nie było by szczere. Ale mam nadzieję, że szybko nadejdzie ten moment, że ogarnę potrzeby całej naszej trójki. Bo dzieci to jedno, ale jeszcze ja muszę lubić siebie w tym miejscu, w którym jestem aktualnie, a na razie nie lubię.
Na razie chciałabym uciec! Odciąć się, złapać oddech i móc zatęsknić.
Ale pozytywne jest to, że smoczek daje mi trochę czasu na reakcje, dzięki niemu dostaje fory i to mi się podoba. 

czwartek, 27 sierpnia 2015

Dzień 80. Jest ich dwoje

Gdy był tylko A., wydawało mi się, że jest już z nim dużo zamieszania. Mały, przemieszczający się z prędkością światła ludek, za którym próbuję nadążyć i uczyć się na bieżąco zmian w jego systemach. Żadnych zajęć praktycznych przygotowujących do bycia mamą prawie dwulatka. Jedynie teoria, a i tak w rzeczywistości zadania, o których nie czytałam. 
Teraz do tego doszła Z. 
A. był dzieciątkiem spokojnym, albo ja miałam tak dużo czasu, że jak tylko zapłakał mogłam go tulić i karmić po dwadzieścia godzin na dobę. Teraz takiej możliwości nie mam i serce mi pęka gdy słyszę jak mała królewna płacze, a ja fizycznie nie mogę się nią zająć, bo właśnie robię coś ważnego z A. 
A. miał łatwiej. To pewne. Mama cała dla niego, a teraz musi się dzielić ze wspaniałą Z.
Dziś był czas, który musiałam poświęcić tylko córeczce. Kontrolne badania krwi, na które pojechałyśmy aż do Przychodnia Św. Zofii, bo w przychodniach dziecięcych mają problem z badaniami tak małych istotek, więc wolę nie ryzykować i nie narażać na niepotrzebny ból mojej dziewczyneczki. 
W Św. Zofii całe pobieranie trwało moment, a Z. chyba nawet się nie zorientowała, że ktoś przy niej majstruje, tylko się trochę zdenerwowała, że ją budzą gdy śpi sobie.
Do czego zmierzam. 
A. jak był malutki też był na badaniach, wszystko wyglądało bardzo podobnie, tylko jeszcze był z nami Tata. Zresztą oboje uczestniczyliśmy w każdym ważnym bądź mniej ważnym wydarzeniu w życiu A., teraz z Z. jeżdżę już sama.
Dobrze to czy źle? Na pewno A. był bardziej wychuchany, wydmuchany. Z. musi być bardziej dzielna. Jest wspaniałą małą istotką i staram się dawać jej tak dużo miłości jak tylko mam siłę. 
Mimo, że niczego nie zmieniłabym w zajmowaniu się A., wiem, że z Z. będę postępować inaczej. 
Tak chyba ma to młodsze rodzeństwo. U A. wszystko było pierwsze, na nim uczę się bycia mamą.
Mam nadzieję, że uda mi się zachować równowagę.
Fajne te dzieciaczki są. Każde z osobne wspaniałe, a razem... cudowne jak śpią :)

środa, 26 sierpnia 2015

Dzień 79. Chcę mieć dziecko

Chcę mieć dziecko...

Banalne zdanie w sprawie dalekiej od banału. Wrzucone pomiędzy "chcenie" nowej bluzki, spodni czy torebki. 
Zaczęłam się zastanawiać jak tak ważną sprawę jaką są dzieci można tak trywializować?
Do tej pory się nad tym zupełnie nie zastanawiałam, ale od kilku dni to pytanie nie może wyjść mi z głowy, a raczej jakaś próba odpowiedzi na nie.
Dziecko - żywa istota potrzebująca kochającej osoby i wsparcia w każdym aspekcie codzienności. Jest tak bezbronną istotką, tak nieporadną, że trzeba się czasem naprawdę mocno starać żeby zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, miłości i otuchy. 
Stwierdzenie więc, że "chcę mieć dziecko" jest kompletnie nietrafione. Bo mieć można przedmiot, a dzieciątko zmienia całe życie i wymaga poświęcenia. 
Moje doświadczenia są teraz bardzo świeże i wywołują u mnie mnóstwo skrajnych emocji. 
Trwające kilka godzin karmienie, przewijanie, przytulanie, kołysanie, mycie, przebieranie... 24h na dobę pełna dyspozycyjność. Reagowanie na potrzeby małego ludzika. To na początek! Potem jest już tylko bardziej wymagająco. 
Rozszerzanie diety, wspomaganie rozwoju, wspólna zabawa... zajęć starcza na cała dobę. Nieprzespane noce, drzemki w ciągu dnia. Spacery, noszenie na rękach, wychowanie, nauka. To wszystko ma się zawierać w stwierdzeniu: "chcę mieć dziecko"?
Przecież jest to deklaracja, że gotowy/gotowa jestem zmienić swoje życie i chcę wziąć odpowiedzialność za małą istotę. Później nie ma miejsca na wygodne wykręty, że nie przewinę bo nie umiem, nie  umyję bo nie lubię, nie pobawię się, bo ze mną się nikt nie bawił (poza tym dziecko powinno umieć zająć się sobą). Jak płacze, to zatkam smoczkiem, bo przytulać to mi się nie chce, bo to zbędne, bo się rozpieści, a ja właśnie coś czytam w internecie. Smoczek generalnie bywa rozwiązaniem większości problemów. 
Tak nie wygląda rodzicielstwo!
Ale w towarzystwie przynajmniej mogę się pochwalić, jakie mam fajne dziecko. Szkoda tylko, że wychowuje je ktoś inny, bo ja po prostu "mam dziecko".
Strasznie to przykre, ale często prawdziwe. Jak się uśmiecha jest moje, ale jak płacze, to ty się nim zajmij.
I tak się zastanawiam, skoro ktoś nie czuje, że chce być rodzicem w pełnym tego słowa znaczeniu, być uczestnikiem rozwoju małego szkraba, uczyć go świata i dbać na wszystkie możliwe sposoby, troszczyć się, przytulać, tworzyć więź, dzięki której odważnie i radośnie ruszy w świat, bo zawsze będzie wiedział, że może na Ciebie liczyć, to po co "chce mieć dziecko"? 
Choć często bywam zmęczona i czasem brak mi cierpliwości i motywacji, to wiem jaka leży na mnie odpowiedzialność i staram się ze wszystkich sił, żeby wychować szczęśliwych, pewnych siebie ludzi, a Ty?




wtorek, 25 sierpnia 2015

Dzień 78. (Nie)perfekcyjna Mama w domu

Życie na blogach wygląda bajkowo. Piękne zdjęcia, piękne dzieci, piękne ubrania, piękny świat.
Wszystko jest idealne, aż woła uśmiechem. Zabawne teksty, ukryte reklamy, polecane książeczki, zabawki, przepisy.
Na fotografiach dzieciątko zagniatające ciasto, zaglądające radośnie do piekarnika, jedzące wymyślne eko dania... A gdzie w tym wszystkim rzeczywistość?
Czyta sobie taka Mama dwójki dzieci takie blogi, odwraca głowę od komputera i rozglądając się po swoim otoczeniu wpada w panikę.
Czy z nią jest coś nie tak? 
Czy oczekiwania (wymagania!) męża, że gdy wróci z pracy będzie na stole ciepły obiad nie są przesadzone? 
Czy jego niezadowolona mina na widok brudnych talerzy w zlewie i rozwalonych po całym pokoju zabawek nie jest przesadą? 
Czy ma prawo złościć się, że jego ubrania nie są wyprasowane i nie leżą na półkach w szafie? 
O zgrozo! Po przeczytaniu bloga idealnego, zaczynasz myśleć, że tak!
Tylko z blogami jest jak z okładkami czasopism, wszystko jest retuszowane i nierealne, a dążenie do ideału jest ślepą uliczką!
Bo w normalnym świecie, gdy cały dzień pracujesz jako Mama nie poświęcisz dobrego humoru dziecka dla obiadu dla Taty, nie zaryzykujesz prasowania podczas drzemki dzieciaczka, gdy możesz po prostu usiąść na chwilę i złapać oddech, nie będziesz biegać uparcie za maluchem i zbierać po nim każdej zabawki bo kilometry, które byś przy tym zrobiła z pewnością przybliżą Cię do ukończenia maratonu.
W codzienności my Mamy musimy wybierać czasem mniejsze zło i starać się poukładać dzień pod siebie. Być może brzmi to samolubnie, ale żadna Mama przy zdrowych zmysłach tak tego nie odbierze, bo wie o czym mówię. Gdy borykasz się z płaczącymi na zmianę dziećmi, próbujesz logistycznie ułożyć przygotowanie dla nich posiłków, formy zabawy, odpoczynku, to z całym szacunkiem, ale normalnej osobie raczej zabraknie czasu na bycie dodatkowo perfekcyjną panią domu. Oczywiście nie zawsze musisz walczyć o odrobinę spokoju, wtedy uda Ci się nadgonić to i owo, ale nie można uznawać, że jest to Twój obowiązek i przykaz każdego dnia. 
Mama to kobieta pracująca w bardzo trudnych warunkach i mająca bardzo wymagającego szefa, ale wracający z pracy tata raczej tego nie zrozumie. 
Mężczyzna zarabiający na rodzinę często wymaga od swojej partnerki w zamian za łaskę niepracowania porządku i ciepłej strawy. Tylko jakim prawem? Tata wracający po pracy do domu najczęściej ma wolne, oczywiście może jeszcze musieć popracować w domu, ale generalnie często zależy to tylko od niego. Niestety po powrocie nie przejmuje na siebie obowiązku zajęcia się dziećmi, bo przecież jest taki zmęczony... I ta biedna Mama, która cały dzień stara się nie zwariować nie ma nawet wieczorem chwili oddechu, jest nadal w pracy i do tego wszystkiego dochodzą oczekiwania Taty. 
To rodzi frustrację, pogorszenie nastroju, Mama traci motywację, bo przecież zdaniem Taty niewiele robi podczas gdy on tak ciężko pracuje... i powstaje równia pochyła. 
A zmęczona, niedoceniona Mama, która nie może liczyć na silne wsparcie Taty to bardzo trudny przypadek. Bo zamyka się w swoim świecie, do którego dopuszczać zaczyna tylko dzieci, tworzy z nimi mikroświat, bo tylko tu czuje się bezpiecznie i tylko tu może liczyć na dobre słowo.
Ciężko się w tym podwójnym macierzyństwie odnaleźć, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że bycie Mamą jednego dziecka jest dość łatwe ;)Szkoda tylko, że nie dostajemy od Taty czasu na szkolenie, tylko od razu wymaga od nas pełnego ogarnięcia i najlepiej bez jego udziału.
Ale mimo tych wszystkich niespełnionych oczekiwań, trudów dnia codziennego, mało lukrowanej rzeczywistości, to i tak większość Mam nie zamieniła by się z tatą rolami. Bo najwspanialsze jest, kiedy widzi się efekty swojej pracy i dostaje premie w postaci uśmiechów i buziaków.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Dzień 77. Kochać dwa razy bardziej

Druga ciąża, mimo iż bardzo chciana w pewnym momencie stała się dla mnie dość trudna emocjonalnie. Niespełna dwuletni chłopczyk w domu coraz bardziej ciekawy świata, potrzebujący uwagi i miłości. Codzienność już troszkę ułożona, znana i choć bywały trudniejsze chwile, to jednak wystarczyło skoncentrować się na jednym człowieczku. W ten unormowany pejzaż wkroczyć miała kolejna maleńka istotka. Na starcie nie miała łatwo. Stwierdziłam, że skupić się będę musiała przede wszystkim na emocjach małego A., bo to jego codzienność ulegnie radykalnej zmianie. Tłumaczyłam sobie, że przecież taka mała dziewczynka musi być po prostu najedzona, przebrana i niewiele więcej jej do szczęścia jest potrzebne. 
Ależ ja się znowu myliłam!
W ostatnich tygodniach ciąży nie czułam bardzo silnej więzi z rosnącą w brzuchu Z. 
Miłość do A. przyćmiła większość uczuć, które teoretycznie powinny się we mnie budzić. Ciąża rozwijała się niejako poza mną.  Cały mój świat zdominowany był uczuciami do A. i spędzanym z nim czasem. Kurcze, żeby nie użyć za dużego słowa... Z. w zestawieniu z A. była... Obca!
Wiedziałam, że nie będzie miała łatwo. Malutki A. był całym moim światem i nie do końca wiedziałam jak to jest pokochać drugie maleństwo.
Teraz, gdy Z. jest już z nami i zagościła na dobre w mym serduszku, czuję czasem, że na razie tylko w moim.
Mam wrażenie, że na razie Z. może liczyć tak naprawdę tylko na mnie. Ja Ją karmię, zmieniam pieluszki, ubieram. Tata pomoże w kąpieli, czasem weźmie na ręce, babcia przytuli. W zdominowanym jednak przez A. świecie, Z. na razie jest na uboczu.
Jest małą płaczącą istotką, która tak bardzo potrzebuje bliskości. Złości mnie czasem kiedy zaczyna płakać gdy tylko ją odłożę i nie mogę spokojnie zająć się zabawą z A. Przyznaję, że dość szybko tracę cierpliwość. Złoszczę się w sumie na siebie na to, że nie umiem wszystkiego pogodzić tak jak bym chciała. 
I gdy tak patrzę na tą małą kuleczkę tak bezbronną, taką samotnie płaczącą, to mam poczucie, że muszę kochać ją dwa razy bardziej, bo poza epizodami kiedy przytuli ją ktoś inny, ma tylko mnie i na razie tylko na mnie może liczyć. I szkoda mi jej tak zwyczajnie, bo niby chciana, wyczekana, a troszkę osamotniona w tym wielkim świecie. 



niedziela, 23 sierpnia 2015

Dzień 76. No co ty? Samoloty!

Malutki A. unosi swoją wspaniałą główkę ilekroć usłyszy dźwięk samolotu. Czy go fascynują tego nie wiem, ale na pewno wzbudzają jego zainteresowanie.
W związku z tym, Tata postanowił zrobić małemu A. frajdę i chyba się udało. 
Pojechaliśmy na lotnisko zobaczyć jak lądują te wielkie maszyny. Czy A. był podekscytowany? Podobno nie do końca. Bardziej ponoć zainteresował go piesek jednego z obserwatorów.
Ale nie to jest tu najważniejsze. 
Dla mnie najistotniejsze jest to, że na ciekawość synka Tata szybkąo zareagował.
Chciał mu zrobić przyjemność i nie mówił o tym tylko po prostu to zrobił. 
To dla mnie bardzo ważny sygnał. Cieszą się, że wyszedł z inicjatywą, że zadbał o tego swojego małego A. 
Pokazuje to jak ważny mały A. jest dla Taty. 
Bo w relacjach z dziećmi najważniejsze jest spełniać obietnice, a gdy dzieciątko czymś się zainteresuje wychodzić mu na przeciw i wspierać.

sobota, 22 sierpnia 2015

Dzień 75. Tylko nie mów "nic się nie stało"

Dziecko to mały człowiek. Nie jest to mały dorosły! Świat jego emocji jest dużo głębszy i bardziej intensywny, choć nie zawsze umie je nazwać.
Przedmioty, które go otaczają są magiczne i pomagają poznać i zrozumieć świat. 
Mały kamień znaleziony na podwórku, skorupka od kasztana czy zwykły dla nas papierek, dla małego odkrywcy może być w danej chwili najważniejszy na świecie. 
Gdy dzieciątko daje nam swój skarb, a my nie zauważając jego niezwykłości wyrzucimy go mimochodem, robimy małemu ludzikowi dużą krzywdę. Bo czemu nie szanujemy naszego dziecka?
Oto otrzymaliśmy od niego prezent i go wyrzucamy? Nie jest ważny, potrzebny, wyjątkowy? 
A przecież sam go znalazł i uznał, że jesteś taką ważną dla niego osobą, że Ci ten swój skarb ofiaruje. Tak może myśleć ta mała główka. 
Więc jeśli dostaniemy kawałek patyka, uschnięty liść, czy szary kamyk, nie wyrzucajmy go od razu. Zachowajmy czas jakiś. Za chwilę nasza pociecha znajdzie coś równie pięknego i zapomni o podarunku, to wtedy, gdy nie patrzy, wyrzućmy, jeśli faktycznie nie jest to rzecz godna zachowania. 
A gdy wyrzucimy coś na oczach dziecka i posmutnieje i być może się rozpłacze, to nie mówmy, że "nic się przecież nie stało", bo temu maluchowi być może właśnie zawalił się świat. Być może danie nam czegoś było w tej chwili dla niego najważniejsze i nasze odrzucenie sprawiło mu wielką przykrość.
Gdy się dziecku zepsuje zabawka i jest smutny, nie mówmy, że "nic się nie stało", gdy się przewróci i coś go boli, to nie mówmy, że "nic się nie stało", gdy przypadkiem zepsujemy rzecz należącą do naszego szkraba, to nie myślmy, że "nic się nie stało". Stało się bardzo wiele. Szanujmy nasze dzieci, ich rzeczy i przede wszystkim ich uczucia. 
Niech nie pamiętają potem, że ich rodzice nie przejmowali się ich rzeczami, które były w ich małym świecie bardzo istotne. Bo jeśli coś nie wzbudza naszych emocji, nie jesteśmy z czymś związani, to wcale nie oznacza, że tak samo myśli nasze dziecko. 
Jeśli nie będziemy szanować uczuć i rzeczy maluchów, to nie oczekujmy, że one będą szanować nas. Bo dlaczego nasze rzeczy mają być tymi ważniejszymi? W imię czego?
Nie możemy patrzeć na dzieci jak na naszą własność, bo przyszłość da nam w kość.
Nie budujmy wspomnień dzieci na ignorancji ich potrzeb. Gdy zniszczymy coś niechcący, gdy wyrzucimy coś przypadkiem, to przeprośmy i starajmy się naprawić nasz błąd, wtedy nasze postępowanie będzie być może zrozumiane i wybaczone, ale nie ignorujmy sprawy, bo "nic się nie stało".
Bo gdy damy dziecku np. swój telefon i mimo ogromnej uwagi, żeby niczego nie zniszczyć, telefon spadnie i się rozwali, to wcale nam nie wystarczy i nie uspokoi tekst, no przecież "nic się nie stało", albo, że kupi się nowy, bo my nie chcemy wcale nowego, tylko ten który mieliśmy do tej pory!
Bo się stało i zasada ta dotyczy wszystkich po równo. I dużych i małych. 
Więc szanujmy nasze dzieci, jeśli chcemy być szanowani.
Z wielkim uśmiechem i szacunkiem do wspaniałego A.








piątek, 21 sierpnia 2015

Dzień 74. U lekarza z Z.

Dziś miałyśmy z Z. termin pierwszej wizyty kontrolnej u lekarza. Standardowe ważenie, sprawdzanie ogólnego stanu maluszka, osłuchanie, skierowanie na inne badania, rozmowa o szczepieniach - nic nadzwyczajnego. 
Z. bidulka jest w tej niekomfortowej sytuacji, że z nią się nikt tak nie pieści jak z A. 
Wtedy Tata był obecny na wszystkich wizytach, szczepieniach. codziennie kąpał A., tu musimy sobie jakoś same radzić. 
Pech, albo szczęście, że Tata ostatnio bardzo dużo pracuje i ciężko mu niestety wygospodarować czas dla małej córeczki. Więc działamy we dwie. Na szczęście Babcia mogła zaopiekować się A., bo w przeciwnym razie, nie poradziłabym sobie.

Wybór lekarza, to sprawa ważna, choć często przypadkowa. Od tego na kogo się zdecydujemy zależy, czy nasze dzieciątko w razie jakiejś choroby od razu dostanie antybiotyk, czy podjęta będzie próba łagodniejszej interwencji.
Ja antybiotykom na byle co mówię stanowcze NIE! W związku z tym zdecydowałam się na Panią doktor, która w pierwszej kolejności leczy mniej radykalnie.
Kolejną sporną kwestią jest temat szczepień. Och, to jest temat rzeka. I zaraz po religii i pogodzie temat, na który nie powinno się rozmawiać w towarzystwie, bo budzi skrajne emocje.
Jedno jest pewne, to jakie szczepienia rodzice wybiorą, czy w ogóle się na nie zdecydują to jest niezwykle trudna decyzja.I każda będzie dobra jeśli dzieciątko będzie zdrowe.
Z. po wizycie jest zdrowiutka i nie ma czym się niepokoić.
A szczęściem jest to, że waży już 3685 g. :) Pięknie przybiera na wadzę i nim się obejrzę nie będzie już małym dzieciątkiem, ale małą panną :)



czwartek, 20 sierpnia 2015

Dzień 73. 21:15 - ciiiiszaaa

Mój świat stanął na głowie po raz drugi dwa tygodnie temu. Szalejące hormony, nowa sytuacja, wszystko to kumuluje się w dużo większe niż zwykle zmęczenie. 
Mimo tego, że przyzwyczajona jestem do nieprzespanych nocy, jakoś ciężej znoszę teraz brak snu.
Z. stwierdziła, że jednak fajnie śpi się w ciągu dnia, a w nocy chętnie sobie pomarudzi.
A. niestety musiał się tymczasowo wyprowadzić z naszej sypialni i z Tatą zamieszkują inny pokój, bo niewyspana mama + niewyspany A. = dzień masakra. A tego trzeba unikać :)
Dziś po trudach ostatnich dwóch tygodni dzieci objawiły swą łaskawość. O 21:15 do śpiącej Z. dołączył A. i nastała cisza. Błogi spokój, lekkie niedowierzanie, czas na spokojne zjedzenie kolacji i próba obejrzenia filmu.
Tak sobie teraz myślę, że bardzo łatwo było mieć jedno dzieciątko ;)
Wolny wieczór, dający możliwość złapania oddechu przed trudami nocy... taaak, tego właśnie mi trzeba było. Jeszcze gdyby mi się tylko tak spać nie chciało...
Bo to chyba z mamami dwójki dzieci tak jest, że ta 21:00, to czas snu całej trójki.

środa, 19 sierpnia 2015

Dzień 72. Mama (nie)idealna

Gonitwa myśli, gonitwa zdarzeń. Dni pędzą, a ja czuję, że nie nadążam. Lęki, nerwy, bezsilność i próba ogarnięcia wszystkiego wbrew logice i fizyce.
...i wtedy dzwoni telefon... i po rozmowie czuję, że jednak może zdołam to wszystko ogarnąć, że może wystarczy więcej koncentracji i sobie to wszystko poukładam?
Każdy, albo prawie każdy ma kogoś, kto go inspiruje, uspokaja, wskazuje właściwy kierunek nic nie narzucając, przekonuje, że dasz radę. Czerpie z własnych doświadczeń, żeby pokazać Ci, że wcale nie jest tak źle jak Ci się wydaje, i że u innych wcale nie jest tak różowo. Taka właśnie jest G.
Jej podejście do macierzyństwa, wychowania, otaczających dzieci przedmiotów jest tak bardzo po mojemu, że uwielbiam jej słuchać, obserwować, czerpać.
Nie chodzi tu absolutnie o próbę odzwierciedlenia jej zachowań, ale o coś znacznie ważniejszego. O wiarę we własną intuicję i we własne siły.
Gdy podzieliłam się z nią moimi wątpliwościami i rozterkami nie mówiła jak większość: "trzeba zrobić tak i tak", nie podała gotowej recepty i nie uniosła nosa aż do gwiazd w swej mądrości.
Potwierdziła, że również miała i ma cięższe chwile, i że przede wszystkim należy słuchać siebie.
To chyba najważniejsza rzecz, która dodała mi skrzydeł.
Bo w chwilach trudnych, gdy wszystko zdaje się nam wymykać spod kontroli, tak bardzo łatwo jest zwątpić w siebie. Tak łatwo jest wygłuszyć własną intuicję i szukać rozwiązań często kompletnie niezgodnych z naszym sumieniem. Bo jeśli w danej chwili zawiedliśmy samych siebie, to może wszystko co robimy jest ślepą uliczką? Może inni mają racje? Bo przecież mama nas wychowała na porządnych ludzi, to może jej metody są lepsze? Bo koleżanki dziecko jak się spotykamy to przez 20 min. jest "grzeczne", to może ona ma rację?
Szczerze?
G... prawda!
I tu G. otworzyła mi szeroko oczy. 
Nigdy nie powinno się robić czegoś, co inni radzą, a co jest w totalnej opozycji do naszej wizji rodzicielstwa!
Należy zawsze i do końca ufać sobie. Gdy będzie nam się wydawało, że błądzimy, a przecież kiedyś nasze metody tak fajnie się sprawdzały, to nie zmieniajmy ich wbrew sobie, tylko starajmy się dostosowywać do potrzeb naszych dzieci i podążajmy własną drogą. 
I choćbyśmy popełniły jakiś durny błąd, to będzie on po prostu nasz! Bo tak w danej chwili czułyśmy. Szybka reakcja i korekta postępowania jest w stanie wyprostować trudną sytuację. W lawinie "dobrych rad" będziemy tonąć, a w najlepszym przypadku dryfować bez celu, bo to nie nasz świat, nie nasze ścieżki i nie będziemy w stanie się z nich tak łatwo wyplątać.
Więc odpuszczam sobie troszkę, daję sobie kredyt zaufania i wiary, że właśnie Ja dam radę, że nikt inny nie wychowa moich dzieci tak jak właśnie ja. I będę błądzić, i będę płakać, przepraszać, momentami nie lubić siebie. Ale te wszystkie błędy, które z pewnością popełnię będą pracowały na lepszą mnie i szczęśliwsze dzieciaczki.
Bo to wcale nie prawda, że nie można się mylić.
Nie myli się tylko ten co nic nie robi. Ważne by być elastycznym i konsekwentnym. Nie, nie upartym, bo tylko krowa nie zmienia poglądów ;)
Bo mimo moich niedoskonałości, może właśnie jestem jednak mamą idealną?

wtorek, 18 sierpnia 2015

Dzień 71. Wietrzny dzień

Upały minęły, teraz wiatr za duży :)
No nie może być dobrze, zawsze coś... chyba jestem typową Polką, bo ponarzekać na pogodę to ja czasem lubię. 
Dzisiejszy dzień zdominowała jednak nie wietrzna pogoda, ale akcja "mycha". - dosłownie. Zagościła w naszym domu mysz, buszuje po całym parterze, a mnie aż trzęsie z obrzydzenia, że taka mała kulka może coś zniszczyć, pogryźć, albo po prostu przebiec koło np. bawiącego się A.
No myszy w domu nie zniosę! W związku z tym, pojechałyśmy z Babcią i dziećmi do sklepu po pułapki, żeby pozbyć się szkodnika. Nie będzie mi tu się Ratatuj kręcił po domu!
Poza tym dzień upłynął wietrzenie, na dworze, bez pośpiechu.
Najwspanialszy A. i maleńka Z. 



poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Dzień 70. Samotność o zmierzchu

Choćby rąk do pomocy było bez liku, choćby zabawiali, pomagali, wspierali, to i tak jest gdzieś w środku poczucie osamotnienia i lęku.
Babcia zajmuje się A. i na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie, jak sobie poradzimy z A. i Z., kiedy zostaniemy sami. 
Nie składa mi się to wszystko w jasną i optymistyczną całość.
Malutka Z., wymaga bardzo dużo uwagi. Karmienie jeszcze nie jest tak oczywiste jak mi się wydawało i zaczęły się drobne problemy z ulewaniem i bólami brzuszka. Póki sobie z tym nie poradzimy jest trochę stresu i wydłuża się czas, który muszę jej poświęcić. 
O ile w ciągu dnia mogę liczyć na pomoc Babci, o tyle w nocy mogę już liczyć tylko na siebie. 
Malutki A. jest przyzwyczajony, że przychodzi do sypialni w nocy, a ostatnio następuje to wyjątkowo wcześnie, bo już koło 24:00. Położenie go ponownie w jego łóżeczku jest niemal niemożliwe, więc dla jego i swojego spokoju nie nalegam na to.
Niestety w sypialni stoi też łóżeczko Z. i kiedy ta mała panieneczka zapłacze, to A. się budzi. Gdy A. się buzi i zaczyna popłakiwać, ja się stresuję, gdy ja się stresuję wpływa to na jakość karmienia Z., gdy Z. nieprawidłowo przystawię do piersi to ulewa i zaczyna płakać, a wtedy poskładanie wszystkiego do kupy zajmuje ok. godziny i generalnie padam. 
Nie mogę jednak pozwolić na zmianę przyzwyczajeń zasypiania A., bo jak Babcia pojedzie, to sobie zwyczajnie z tym wszystkim nie poradzę. 
Jest ciężko, nie ma co cukrować. Psychicznie jest bardzo kiepsko, a fizycznie pogodzenie dwóch małych światów, to jakiś armagedon. 
W głowie kłębi mi się tysiąc myśli. W najgorszych momentach myślę nawet, że skrzywdziliśmy A., swoją chęcią drugiego dzieciątka. Mam wyrzuty sumienia i poczucie bezsilności. Momentami wyłączam głowę, zwalniając się z myślenia jak to wszystko poukładać. 
Zdaję sobie sprawę, że jestem w podobnej sytuacji jak miliony innych Mam na świecie i przecież one dają radę, to czemu ja mam nie dać?
I kiedy jest mi już naprawdę ciężko i kiedy czarne myśli zatruwają logiczne myślenie i kiedy mimo pomocy czuję, że jestem z tym tak naprawdę zupełnie sama, to przychodzi poranek, a z mojej prawej strony leży najcudowniejszy chłopczyk na świecie, a przede mną w łóżeczku najwspanialsza mała dziewczynka i mimo, że łzy same cisnął się do oczu w poczuciu niemocy, to kocham te małe szkraby najbardziej na świecie i po prostu muszę dać radę, bez żadnego pitu pitu, bo przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo...


niedziela, 16 sierpnia 2015

Dzień 69. Spontaniczny grill rodzinny


Niedziela niezwykle udana. Spontaniczna wyprawa do rodziców bratowej K. na grilla była bardzo dobrym pomysłem Taty.
Upał nie doskwierał, więc malutka Z. i przebywająca u dziadków L. mogły wylegiwać się w swoich karocach do woli.
Całe szczęście, że ogrzewające ciałko Z. słoneczko sprawiło, że prawie cały pobyt pospała, bo A. był wszędzie.
Mała chodząca ciekawostka nie do zatrzymania. Nie mam pojęcia jak miałabym sobie poradzić sama poza domem z maleńką Z. i A. W tej chwili wydaje mi się to niewykonalne. 
W każdym razie, mała uśmiechnięta główka, drepcząca po trawce, to widok, który lubię i mimo, że trzeba mieć oczy dookoła głowy, to mam satysfakcję, że A. właściwie spędził czas.
Wielkim plusem pobytu było również to, że wszyscy sporo czasu i uwagi poświęcali A., więc byłam troszkę z obowiązku biegania wszędzie za nim zwolniona.
Bardzo przyjemna atmosfera, relaks, odpoczywające dwie dziewczynki, poznający świat A.
czego chcieć więcej od letniej, słonecznej niedzieli?
Pozytyw za cały dzień i za wszystkie jego elementy.
Bo czasem fajnie wypocząć i móc troszkę wyluzować mając świadomość, że ktoś w razie potrzeby zajmie się małym biegającym szkrabem.




sobota, 15 sierpnia 2015

Dzień 68. Mokro - sucho

Gdy na dworze gorąco - marudzimy, gdy za chwilę będzie zimno - będziemy marudzić.
Tak to już z nami jest, nie dogodzisz :) Lato w pełni, i mimo iż nie jest mi dane z jego uroków korzystać urlopowo, to jednak cieszy mnie, że nie ma nijakości.
Dziś A. spędził sporo czasu na dworze, Z. też w wózeczku poznawała własne podwórko.
Pogoda sprzyjała. Ogródek jest na razie raczej kamyczkowym polem, które A. uwielbia, a które mnie doprowadza do palpitacji serca, gdy kolejno kamyki lądują w uśmiechniętej papulce A. Nie da sobie jednak ten chłopczyk przetłumaczyć, że jedzenie kamieni to nie jest najbezpieczniejsza zabawa świata.
W każdym razie, gdy nie ma warunków naturalnych, trzeba stworzyć warunki zastępcze, żeby zająć tę główkę czymś innym niż szukanie wrażeń w miejscach z pozoru niedostępnych i nieatrakcyjnych.
Piaskownica i basen, dwa elementy, którymi można próbować przekonać A. do nieco bardziej stacjonarnej i dzięki temu bezpieczniejszej zabawy.
I nawet na chwilę się udaje, nawet posiedzi chwileczkę, pobawi się... a potem i tak ruszy na wyprawę, tam gdzie mu teoretycznie nie wolno :)





piątek, 14 sierpnia 2015

Dzień 67. Maaa i Ojeku

Przyznaję się bez bicia, że z A. na temat pojawienia się Z. nie rozmawiałam. Po prostu nie czułam konieczności i słuszności dialogu na ten temat. Czy to było słuszne czy nie, trudno mi to ocenić i osądzać samą siebie. Niemniej jednak, Z. jest już z nami w domu kilka dni i A. (nie zapeszając) na razie bardzo dobrze sobie w nowej sytuacji radzi.
Gdy prosi się A., żeby dał buziaka, to najczęściej słyszy się stanowcze i głośne: NIE! Czasem dla zabawy się go pytam, ale zwykle po prostu kradnę sobie całusa :)
Zupełnie inaczej ma się sprawa buziakowania Z.
Nie wiem skąd się to A. wzięło, ale jest to wspaniałe i wzruszające, kiedy podchodzi do Z., gładzi ją rączką po główce, robiąc przy tym swoje urocze: OOOO, a potem nachyla się nad nią i dając buziaka małej siostrzyczce, robi wspaniałe: MAAA :)
Serducho się raduje, gdy widzi się takiego małego człowieczka, który niewiele jeszcze wie o świecie, a mimo tego potrafi przelać swoje pozytywne uczucia na dziewczynkę, która raptownie wkroczyła w jego świat.
Drugim uroczym powiedzonkiem A., które jest teraz niezwykle aktualne jest: OJEKU.
OJEKU A. mówi na niemal każde zdarzenie. Gdy spadnie łyżeczka: OJEKU, gdy Z. zapłacze: OJEKU, kiedy pada deszcz: OJEKU
Wspaniały jest ten mały ludek. Choć czasem brakuje mi do niego cierpliwości, kiedy zaczyna płakać w mojej szybkiej dorosłej ocenie bez przyczyny. Staram się jednak panować nad sobą i wykrzesać z siebie dodatkowe pokłady cierpliwości, bo przecież to dopiero początek jego poznawania świata.





czwartek, 13 sierpnia 2015

Dzień 66. Bardzo długi tydzień

Gdy słyszę czasami, że ktoś z maleńkim dzieckiem idzie do sklepu, to myślę sobie, że to odważne, a może raczej nierozsądne? Że takiego maluszka trzeba chronić i sklep to ostatnie miejsce, gdzie taki mały ludek powinien przebywać.
Teraz sama mam w domy tygodniowego człowieka i nosi mnie okropnie. I gdyby nie to, że sumienie i rozsądek mi na to nie pozwalają, to pewnie poszłabym z Z. do sklepu, byle zaznać normalnej codzienności.
Na co dzień z A. byliśmy bardzo mobilni. kiedy trzeba było coś załatwić, po prostu wsiadaliśmy w auto i jechaliśmy.
Teraz wiem, że już nie będzie tak łatwo.
Dziś miałam silną potrzebę pojechania gdzieś autem, a że lodówka zaczęła świecić pustkami, to był dobry pretekst.
Zapakowałyśmy się z Babcią, A. i Z. do auta i pojechaliśmy przed siebie. 
Nawet udało mi się spędzić trochę czasu z A. :) 
Zostawiając Z. pod opieką Babci, zabrałam tego małego wspaniałego człowieczka na zakupy do sklepu spożywczego. Zajęcie, które do tej pory wydawało mi się raczej trudne i należące do tych mniej przyjemnych momentów dnia, dziś było niemalże wspaniałą przygodą ;) Ależ zmienia się podejście, gdy zmieniają się warunki.
Taki oto dzień z namiastką "wolności". To niesamowite, jakim zakupy chleba czy wędliny mogą być niesamowitym doświadczeniem w momencie, gdy w domu pojawia się drugie dzieciątko i perspektywa pójścia z obojgiem do sklepu wprost krzyczy NIEEE :)
Dzień spokojny, dzieci spokojne, wspaniałe i przede wszystkim moje!

środa, 12 sierpnia 2015

Dzień 65. Obywatelka

Tata załatwił sprawy urzędowe i mała Z. otrzymała swój własny, osobisty numer PESEL :)
Upały nie odpuszczają, a przez to każdy dzień podobny jest do innego dnia. 
Czy wydarzyło się dziś coś szczególnego, fascynującego, coś WOW?
Chyba nie, a może wszystko?
A może to, że mimo gorąca i braku warunków do spędzenia dnia na dworze, mały A. wciąż dzielnie daje radę w czterech ścianach?
Nudy! Trzeba to sobie jasno powiedzieć, ciężko wynaleźć jakieś nowe fascynujące zajęcia domowe. Obecność Babci i jej opieka nad A. sprawiają, że nie mobilizuję się do końca tak jakbym to robiła gdybym była sama z dzieciaczkami i po prostu musiała zorganizować czas sobie i im. A tak, ten czas trochę przecieka mi przez palce. 
Czasem brakuje mi troszkę takiej mojej przestrzeni z A. Zabawy tylko we dwoje, gotowania, leżenia na podłodze i bycia razem. 
Gdzieś mimo, że A. jest blisko, momentami jest za daleko i czasem nie jest mi z tym dobrze.
Potrzebuję jeszcze troszkę czasu, żeby poukładać sobie w głowie, że teraz czas zawsze będę musiała dzielić między A. i Z., że ciężko będzie wygospodarować go tylko dla A. i oddać się bez reszty zabawie z nim. Czym Z. będzie starsza, tym więcej uwagi będę musiała dzielić po równo.
To ciężkie zadanie i dla mnie i pewnie dla A., ale mam nadzieję, że sobie z tym poradzimy i zachowamy choć odrobinę tylko naszego świata.
Szczęściem na dziś jest świadomość, że mam w domu dwa małe cuda i choć wiem, że będzie piekielnie ciężko poradzić sobie z ich odmiennymi potrzebami, że czasem będę chciała się poddać i uciec gdzieś daleko, to przyjdą takie chwile, że będę najszczęśliwszą osobą na świecie i mam nadzieję, że moje małe kruszynki też.






wtorek, 11 sierpnia 2015

Dzień 64. Wystarczy wziąć się w garść ;)

Udało się przegnać wczorajsze demony. Nowy dzień, nowa szansa na układanie wszystkiego powolutku. Chęć wyjścia z domu nie odstępowała mnie na krok, po prostu musiałam dziś złapać oddech. Udało się :) Błahe zakupy. Samotny spacer między apteką, a sklepem z pieluszkami i plus 10 do doładowania akumulatorów. 
Cały dzień był dziś pozytywny. Rano wstałam w dobrym humorze, mogę nawet nieśmiało powiedzieć, że chyba się wyspałam, a może bardziej będzie tu pasowała opcja, że odpoczęłam?
Wizja pojechania do ludzi też była nie bez znaczenia. 
Postanowiliśmy z Tatą zabrać malutką Z., a A. zostawić pod opieką Babci. Ale gdy mijaliśmy bramę naszego domu i na podwórku zobaczyliśmy tego naszego małego ludzika, który patrzył na mijające go auto z uśmiechniętą buźką, nie mogliśmy go zostawić. 
Poza tym, chcieliśmy dać odsapnąć Babci, która siedzi tu z nami całe dnie i pomaga w opiece nad A. 
Zapakowaliśmy więc tą małą pocieszną istotkę i wyruszyliśmy rodzinnie w komplecie do miasta :) W międzyczasie A. zasnął, Z. również nie była zainteresowana widokami za oknem, więc po prostu sobie jechaliśmy w spokoju. 
Muszę się przyznać, że nie do końca czuję się komfortowo przewożąc w aucie taką kruszynkę. 
Mam bardzo wyostrzoną potrzebę opieki i bezpieczeństwa i w moim przekonaniu wożenie jej w autku jest nie do końca bezpieczne. To uczucie niedługo minie, bo pamiętam, że miałam podobny problem jak A. był malutki.
Taka refleksja dziś mnie naszła w gonitwie codziennych niczym niewyróżniających się myśli, że dużo szybciej potrafię określić swoje uczucia do Z. niż było to w przypadku A. Teraz już wiem po prostu jakie to ogromne szczęście mieć możliwość kochania własnych chcianych dzieci. Postanowienie dnia dzisiejszego, to nie umęczenie się na siłę, nie próbowanie ogarnąć wszystkiego bezproblemowo i książkowo, pozwolenie sobie na chwile słabości i płaczu, by uwolnić emocje. Dbanie o siebie i o swoje potrzeby. Bo tylko szczęśliwa mama wychowa szczęśliwe dzieci, nawet jeśli tym chwilowym bodźcem do szczęścia ma być wyjście z domu... bo najlepsze są powroty do rodziny!


poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Dzień 63. Albo nie jest dobrze, albo jest źle

Cały dzień krzyczy NIE! 
Czy ja już tonę, czy jeszcze jest dla mnie jakaś szansa? Tracę kontrolę, tracę nerwy, tracę dobry humor i nadzieję, że będzie dobrze. Gorąco, duszno, nieprzespana noc. Brak możliwości przytulenia w nocy A., niemogąca zasnąć Z.
Drażni wszystko. Bałagan, okruszki, mokra plama. Hormony szaleją. 
Potrzebowałam się wyrwać, uciec na chwilę, złapać oddech. Pobyć sama ze sobą, zrobić krok w tył i mieć czas powiedzieć sobie, że nie jest wcale tak źle, że to tylko chwilowa niedyspozycja i niedługo wszystko wróci do normy.
Płaczący, chcący zwrócić na siebie uwagę A., obudzona z delikatnym niezadowoleniem Z. 
Za dużo!
Najbardziej dobija brak możliwości po prostu wyjścia. Komunikuje Tacie, że muszę pojechać do sklepu bo malutka akurat zasnęła, a on na to, że on musi gdzieś jechać i po prostu wychodzi. Jak gdyby nigdy nic. A ja zostaje. Coraz bardziej zamknięta i sfrustrowana. Bo widzi, że nie jest dobrze, a nie odpuszcza, nie pomaga, tylko po prostu wychodzi, bo mu wolno? Są równi i równiejsi.
Okropny dzień, pełen trudnych emocji, zbudowany w głowie obraz klatki, w której będę trzymana na siłę i może któraś z próśb o wypuszczenie w końcu poskutkuje i z wyrzutami sumienia uda mi się wyjść choć na chwilkę. 
Z drugiej strony są One, moje dwa małe skarby. Najwspanialsze, najukochańsze i może w tej chwili nie dopuszczam do siebie tych wszystkich uczuć, którymi je darze, ale wiem, że to wszystko ma sens. Że wszystko ze mną w porządku, że to normalne, że emocje i zmęczenie zwyciężają, ale w głębi duszy rozpiera mnie największe szczęście! Malutki A. i wspaniała Z. są, i mimo iż czasem będzie piekielnie ciężko i najgorzej, to potem jak po każdej burzy będzie słońce, które rozbłyśnie nad całym naszym światem. 
I mimo iż dziś bardzo źle, to jednocześnie najlepiej i z nadzieją na pogodny dzień.
Bo kocham....


niedziela, 9 sierpnia 2015

Dzień 62. Guliwer

Duże stopy, masywne dłonie, pękaty brzuszek, pyzate policzki... gdzie się podział mój mały A.?
Ależ on się zmienił, ależ on urósł przez te dwa dni!
Gdy wychodziłam w czwartek z domu był moim małym drobiazgiem, słodką istotką malutką. Do przytulania, bezbronną i cudowną. 
Dziś mam wrażenie, że to nie ten sam chłopczyk. Że urósł z 15 cm., że przytył, i że jego dziecięcy urok zamienia się w chłopięcą powagę.
Nie mogę sobie z tym poradzić, nie mogę w moim małym A. znaleźć do końca chłopczyka, którego pozostawiłam pod opieką kilka dni temu.
Czemu taki duży dzieciaczek jeszcze ma pieluszkę? Przecież spokojnie mogłam próbować go odpieluchować, przecież by szybko zrozumiał. Chyba już mogę zacząć od niego wymagać większej samodzielności, wygląda już na bardzo rozumnego dużego chłopca... Mętlik w głowie, bo przecież A. jest i tak bystry i świetnie się odnajduje i gapcią nie jest, a ja jeszcze myślę o przykręceniu mu śrubki?
A Z. jest taka malutka, taka bezbronna, drobniutka i filigranowa. Jeszcze w środę była właściwie tylko dzieciątkiem w brzuszku, które po urodzeniu będzie miało ciężkie zadanie przebić się do naszych wypełnionych miłością do A. serc, a dziś ma tam już swój apartament i fala uczucia zalewa wolne przestrzenie. 
Dziwne, trudne doświadczenie. Remanent uczuć. Byłam przekonana, że malutki A. jeszcze na długo będzie dzierżył stery mojej miłości, ale czuje, że siły się wyrównują.
Nie umiałam sobie wyobrazić jak można kochać jednocześnie dwoje dzieci, a teraz ten proces zachodzi w moim życiu i wcale nie czuje, żebym miała nad nim jakąś kontrolę, to po prostu się dzieje.
Mam nadzieję, że moje wyobrażenia o A. niedługo przygasnął i na nowo zacznę dostrzegać jego malutkie rączki, zgrabny nosek, że przestanie wydawać mi się Guliwerem w krainie liliputów i wróci do naszego świata.
Przecież on ma dopiero rok i dziewięć miesięcy, żaden z niego wielkoludek :)
Jednak bezpośrednie porównanie dwójki dzieci jest niezwykłe. A. wydaje się duży, a Z. pewnie widzę mniejszą niż jest w rzeczywistości :)
Trudne emocje początków bycia mamą dwójki dzieci, ale też niezwykle ciekawe :)


sobota, 8 sierpnia 2015

Dzień 61. Wielka radość, wielki strach

Szczęście i stres. Pojawiło się nawet kilka łez i zwątpienie.
Po porannym obchodzie okazało się, że Z. jest dziewuszką na medal, i że wracamy dziś do domu. Upalną salę szpitalną zamieniłyśmy na własne łóżko i przyjemny chłodek przynajmniej na parterze domu. 
Wypisy były dopiero po południu, więc cały dzień jeszcze odpoczywałam, patrzyłam na śpiącą Z. i czekałam na powrót do domu.
Niestabilna emocjonalnie, lekko zagubiona, przestraszona i ucieszona jednocześnie. Gonitwa myśli, zadaniowość przeplatająca się ze zmęczeniem.
Gdy dotarliśmy do domu nie wiedzieliśmy czy A. ucina sobie właśnie popołudniową drzemkę, czy jest aktywny i zrelaksowany.
Niestety, po wspaniałym początku, kiedy A. podszedł do Z., wytłumaczył jej po swojemu zasady panujące w domu i na koniec dał jej buziaczka, nagle wszystko zaczęło zmierzać w innym kierunku. 
Okazało się, że A. w prawdzie nie śpi, ale jest bardzo zmęczony, co zaczął wkrótce komunikować. 
Ja rozdarta między płaczącą Z. i potrzebą bliskości A., Tata zmęczony próbujący pomóc przy A. i babcia czekająca z ciekawością na malutką Z.
Naglę zaczęłam tracić grunt pod nogami. Głośno, za głośno! Za szybko, czemu A. płacze, czemu nic nie gotowe i późno i co zrobić? Czy A. płacze bo jest Z.? 
Zaczęłam gmatwać się w emocjach i nie potrafiłam się zdystansować. Jak poświęcić czas tylko A., kiedy potrzebuje mnie Z.?
W końcu decyzja o szybkiej wyprawie do sklepu po potrzebne drobiazgi dla Z.
Chwila oddechu, bo Z. śpiąca została z Babcią a malutki A. ruszył z nami na zakupy.
I niby wszystko dobrze i wszyscy bezpieczni, a w środku wyrzuty sumienia, że trzydniowa Z. została beze mnie w domu. 
Oj ciężko zapanować nad hormonami. Drażliwość, zdenerwowanie i zmęczenie i nic nie możesz na to poradzić. 
Oby do jutra, może będzie lepiej. A dziś co uszczęśliwia?
Powrót do domu i początek nowego, w wyobrażeniach dużo trudniejszego życia. A jak będzie? Liczę, że coraz lepiej.