środa, 16 września 2015

Dzień 100. ...

Dziś mija 100 dzień mojego projektu. 
Czas na podsumowanie, refleksje i duży uśmiech, który pojawia się gdy sobie pomyślę o tym jak słuszna była decyzja o rozpoczęciu tej "zabawy".
Jedno co przychodzi mi do głowy i najlepiej określi to co wydarzyło się przez ostatnie 100 dni, to to, że to było chyba 100 najszczęśliwszych dni mojego życia!
Dlaczego? To proste!
W życiu miałam wspaniałe okresy. Gdy je wspominam czasem mam łzy w oczach, że odeszły bezpowrotnie. Nigdy jednak nie przeżywałam każdego dnia tak świadomie jak teraz. Nie każdego wieczora myślałam sobie, że mimo przeszkód, to był naprawdę dobry dzień!
W ciągu trwania mojego projektu były chwile lepsze i gorsze. 
Czasem nie znosiłam moich dzieci, Taty, siebie i całego świata. Innym razem kochałam ich najbardziej na świecie.
Emocje to rzecz ludzka, wspaniała, czasem (zwłaszcza po ciąży gdy szaleją hormony) nieprzewidywalna.
Przechodziłam przez totalny dołek psychiczny, kiedy kompletnie nie mogłam sobie poradzić z nagromadzeniem uczuć. Za chwilę wpadałam niemal w euforię, że wszystko co najgorsze mam już za sobą. Kompletnie dwa różne światy przeżyć rozgrywały się w mojej głowie niemal jednocześnie.
Teoretycznie w ciągu tych 100 dni nie wydarzyło się nic wielce spektakularnego. 
Poza tym, że urodziłam najwspanialszą małą dziewczynkę, która każdego dnia jest coraz bardziej moja. Coraz bliższa, wspanialsza, piękniejsza. Za którą chcę brać pełną odpowiedzialność i zrobię wszystko, by była dzielną panienką niebojącą się życia i trudnych wyzwań.
Poza tym, że malutki A., już nie jest taki malutki i rozwija się wspaniale, zaskakując mnie każdego dnia. Wchodzi w trudny okres, musi dzielić się mamą, a mimo wszystko jakoś radzimy sobie z rozwiązywaniem jego małych - wielkich problemów.
Poza tym, że uczę się panować nad gniewem, zniechęceniem, rutyną i czasem nudą. Uczę się nie zatracić siebie i walczyć o własne emocje, żeby nie zwariować.
Poza tym, że mimo kompletnej zmiany w życiu, którą przyniosła Z. i ogromu stresującej pracy, którą ma Tata, mimo tego, że czasem nie wytrzymujemy i boczymy się na siebie, dajemy sobie małe pstryczki w nos i czasem Taty nie znoszę i dość mam tych wszystkich nerwów, to jednak kocham go najbardziej na świecie. Nie za coś, ale mimo czegoś. Bo to wspaniały ludek jest, tylko nerwus ;)
Nie wynalazłam niczego, nie osiągnęłam sukcesu zawodowego, nie dostałam podwyżki, nie odbyłam fascynującej podróży... a może właśnie zrobiłam to wszystko?
Wynalazłam sposób na dotarcie do moich dzieci i ich potrzeb.
Zawodowo jestem mamą i właśnie awansowałam do dwójki dzieci ;)
Premią i dodatkową motywacją jest uśmiech A., delikatność Z. i bliskość Taty.
A moja podróż rodzinna właśnie trwa i nie zamierzam jej przerywać nawet na chwilę.

Dlatego stwierdzam, że to naprawdę było 100 najszczęśliwszych dni mojego życia. Bo każdego dnia, potrafiłam odnaleźć coś wspaniałego, radosnego i mojego. 
Życie płynie niezwykle szybko i często w ogóle się nad nim nie zastanawiamy. Wyliczamy tylko wielkie rzeczy i sukcesy, a szczęście tkwi w szczegółach. W krótkich chwilach, w spojrzeniu, w przytuleniu, w uśmiechu.
Szczęście tkwi w nas i tylko od naszego nastawienia zależy, czy będziemy szczęśliwi.
Szczęście to nie ciągły uśmiech i pasmo niekończących się sukcesów.
Szczęście to smutek, który ktoś zamienia w uśmiech.
Szczęście to nerwy, do których potrafisz się przyznać i próbować coś zmienić. 
Szczęście to bycie szczerym samym ze sobą i nie szukanie zła i słabości w otoczeniu tylko walka z tymi w środku nas.
Szczęścia trzeba poszukać, bo czai się tuż za rogiem i tylko od nas samych zależy, czy zaprosimy je do naszego życia. Ja zaprosiłam!

Dzień 100. Szczęśliwa ja!!!!






wtorek, 15 września 2015

Dzień 99. No to jazda ;)

Dawno, dawno temu...
Oj niby wcale nie minęło tak dużo czasu, a jednak czuję jakby to były całe wieki.
Do rzeczy. Kiedy na świecie nie było jeszcze Z., ba gdy nie było jeszcze A. często towarzyszyłam Tacie w samochodowych wyprawach po Warszawie. Tata pracował, a ja nie siedziałam sama w domu, tylko spędzaliśmy czas razem. 
Gdy A. był malutki i przesypiał prawie całe dnie, również nie odmawialiśmy sobie tej przyjemności. 
Teraz niestety jest to już znacznie trudniejsze logistycznie, wywołuje więcej nerwów. A. już nie jest w stanie usiedzieć spokojnie i potrzebuje przestrzeni do biegania, hałasowania i zabawy. 
Dlatego dzisiejszy dzień uznać muszę za wyjątkowy, bo dziś udało nam się wspólnie pojeździć.
Było to spowodowane moją i Z. wizytą w poradni laktacyjnej, która miała nas uspokoić, że malutka Z. prawidłowo jest karmiona i jej ulewanie nie jest moją winą, tylko jej urodą.
W związku z tym Tata i A. pojechali z nami. 
Fajnie było pojeździć z Tatą. Ostatnio bardzo mało mamy czasu dla siebie, żeby po prostu pogadać, a gdy Tata wraca wieczorem, nie mamy już na to siły.
Po całym dniu z dzieciaczkami jestem zmęczone i czasem znudzona, a Tata po całym dniu w pracy jest wykończony, często zdenerwowany i jeszcze nie przestaje myśleć o dniu dzisiejszym, a już wchodzą myśli dnia jutrzejszego.
Oj nie jest łatwo i tęsknimy za sobą. 
Dlatego chwile, które możemy spędzić wspólnie są bardzo cenne i lubię je :)

poniedziałek, 14 września 2015

Dzień 98. Każdy może mieć gorszy dzień.

Nie lubię poniedziałków ;)
Dzień nie należał do najłatwiejszych. Malutki A. nie mógł zasnąć w czasie przewidzianej około południowej drzemki, w związku z czym zrobił się bidulek niezwykle nerwowy i drażliwy. Gdy już udało mu się zasnąć, to za chwilę obudził się w jeszcze gorszym humorze niż przed zaśnięciem. Gdy obudził się A. płakać zaczęła również Z. do tego to jej ulewanie... ojeku!! - cisnęło się do ust.
Nie było łatwo o nieeee. Trudną sytuację rozładowało dopiero wyjście na dwór i zmiana zajęcia. 
Mimo trudnych emocji, które towarzyszyły nam dzisiejszego dnia, wieczór nie był już taki zły. Owszem, malutki A., po trudach dzisiejszego dnia miał również problem z poradzeniem sobie z emocjami przed położeniem się do łóżeczka, ale szybko zaradziliśmy tej sytuacji. 
Mimo iż emocjonalnie był to dzień bardzo trudny, to jednak teraz gdy to piszę mam w sobie bardzo wiele ciepłych uczuć do moich dzieciaczków. Oj czasem bardzo denerwuje ta niemoc uspokojenia ich, hałas, ale to największe skarby jakie mam i położenie ich spać i spojrzenie na te wspaniałe niewinne twarzyczki rozpromienia mnie od wewnątrz.
Kocham moje dzieci, szczęśliwa ja! :)

niedziela, 13 września 2015

Dzień 97. Przedweselna niemoc

Miłość dwojga ludzi to rzecz piękna, wyjątkowa i... ble ble ble... ;)
Jak się dwoje kocha, to zwykle decyduje się na przysięgę małżeńską, a po ceremonii na najbardziej nielubianą przeze mnie rzecz, czyli WESELE. 
Nie jest w stanie moja głowa ogarnąć czemu ludzie decydują się na wydanie tak wielkiej kwoty pieniędzy na jedną nic nie wnoszącą noc pełną jedzenia i alkoholu. Rubaszne stroje, przaśna muzyka, pląsający Wujkowie, Ciocie, Ciocie Cioć, których nigdy wcześniej na oczy nie widzieliśmy. Do tego wszystkiego jest to okazja, na którą ubrać się należy raczej w sukienkę i buty na obcasie. Ani jedno, ani drugie nie jest mi bliskie i czuję się tak ubrana kompletnie skrępowana i żadnej swobody w tym nie odnajduję. Dzisiejszy dzień minął na szukaniu czegoś "właściwego". Ehhh okazało się to kompletną porażką i do domu wróciłam z pustymi rękami. Nie mam pomysłu kiedy raz jeszcze trafi mi się sposobność pojechania tylko z Z. i zostawienia A. z Tatą. Wesele coraz bliżej, a ochoty i pomysłu na zakupy brak! Skoro nie kupiłam butów i sukienki, to dzień wydawałby się dla niektórych dniem straconym, a jednak wcale nie!
Pozytywne praktycznie wszystko, ale największy uśmiech kieruję w stronę maleńkiej Z. Wspaniały z niej kompan. 

sobota, 12 września 2015

Dzień 96. Ciasto


Lubię weekendy. Nie różnią się one jakoś szczególnie od dni powszednich, ale jednak są troszkę inne. 
Tata co prawda zwykle pracuje i nie ma go w domu, ale za to często przyjeżdża Babcia, żeby odpocząć po całym tygodniu pracy. 
Odpoczynek to chyba spore nadużycie, bo spędzanie czasu z rozbrykanym prawie dwulatkiem, to nie jest kaszka z mlekiem ;) Niemniej jednak tak to nazywam, żeby stanowiło przeciwwagę dla tygodnia przed komputerem.
Babcia zawsze przyjeżdża do nas z walizką, a walizkę tę upodobał sobie A. 
Ile radości ma ten mały ludek chodząc dookoła salonu z walizką. Nie zagląda do środka, nic do niej nie pakuje, po prostu stawia na kółeczkach i podróżuje trzymając za rączkę. 
Fajny z niego smyk. Robi się niezwykle promienny, gdy uśmiech zagości na jego buźce. 
Weekend to także czas, kiedy można namówić Babcię na zrobienie czegoś, czego się nie robi na co dzień. 
Dziś było to ciasto "kupne". Czemu kupne? To rodzinna długa historia i chyba nie będę nawet próbowała tłumaczyć ;) W każdym razie jest to pomieszanie karpatki i napoleonki i jest pyszne!
Ja znam to ciasto od zawsze, ale dla Taty to nowy rarytas i wprost za nim przepada.
Dlatego jak padło hasło, że Babcia bierze się za Kupne, czekaliśmy z niecierpliwością na pierwszą szansę wyjadania kremu ;)
Chyba każdy przyzna, że sobotni wieczór pachnący ciastem to jedno z przyjemniejszych doświadczeń i to dzisiejsze takie było. Smakowita sobota!



piątek, 11 września 2015

Dzień 95. A. + Z.

Kiedy miała urodzić się Z. w głowie miałam mętlik i ogarniało mnie ogólne przerażenie, jak A. zareaguje na pojawienie się w domu siostry? 
Wyobraźnia w takich momentach przechodzi samą siebie i pojawiają się w głowie dantejskie sceny, które wydają się tak realistyczne, że aż ciężko przejść koło nich obojętnie. 
Na szczęście codzienność potrafi czasem pozytywnie rozczarować. 
Na razie okazuje się, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Oczywiście jest niebezpieczeństwo, że sytuacja diametralnie się zmieni, ale na dzień dzisiejszy jest naprawdę nieźle. 
A. zauważa oczywiście obecność małej dziewczynki. Nie wzbudza ona jego wielkiego zainteresowania, ale raczej wzbudza dość pozytywne emocje. Przynajmniej tak to widzę.
Podchodzi do Z., głaszcze ją po głowie, czasem da buziaka. 
Oczywiście bywają sytuacje, że chce ją troszkę mocniej złapać, potarmosić, ale to wcale mnie nie martwi. Trzymam rękę na pulsie i staram się nie zabraniać A. zbliżania się do Z. Mam wrażenie, że to mogłoby go zasmucać, bądź złościć, a tego chcemy uniknąć. 
Ciekawa jestem jak ta relacja między rodzeństwem będzie się rozwijać. Na razie jestem dobrej myśli i nie zmieniam kierunku działania licząc, że to właściwa droga.





czwartek, 10 września 2015

Dzień 94. Powietrze w małe płucka

Lato lato i po lecie, ale pogoda jeszcze łaskawa i promyki słońca dziś zagościły na naszym podwórku. A. wymęczony siedzeniem w domu, ja wymęczona siedzeniem w domu i śpiąca mała Z. musieliśmy to wykorzystać. 
Niesamowite jak dziecko zmienia się przekraczając próg domu.
A. z marudzącego, znudzonego i niecierpliwego chłopczyka, zmienił się w pełną energii i świetnego humoru małą istotkę. 
Szalał na swoim samochodziku, obdarowywał mnie uśmiechami. A w tym czasie córeczka spała sobie słodko i dotleniała ciałko.
Lubie takie momenty, kiedy czuję, że dzieci robią to co powinny i "zdrowo" spędzają czas.
Niby nic, a jak wiele.
W międzyczasie przyszedł Dziadek i pospacerował z małym A. po podwórku. Pozytywny, potrzebny dzisiaj czas. 
Świeże powietrze na dobry sen.





środa, 9 września 2015

Dzień 93. Mały kompan Z.

Mama rozdwoić się nie może. Chyba, że może tylko ja jeszcze nie jestem na tym etapie wtajemniczenia. Chciał nie chciał, Z. czasem musi poczekać. Jak już wspominałam w tym aspekcie A. miał znacznie łatwiej i był zdecydowanie uprzywilejowany. Na szczęście trafiła się dziś sposobność, żeby pobyć tylko z maleńką kruszynką Z.
Wspaniała to jest dziewczyneczka, ale jeszcze się nie ujawnia za bardzo ze swoją fajnością. Na razie tajemnice jej wdzięku poznałam ja.
Tata zaopiekował się A., a ja wzięłam tego małego okruszka na przejażdżkę. Ach jak cudnie było spędzić trochę czasu tylko z Z. Bo Ona, maleńka kruszynka tak bardzo potrzebuje bliskości i przytulenia i ja też bardzo tego potrzebuję. Fajnie jest mieć córeczkę!


wtorek, 8 września 2015

Dzień 92. Odwiedziny rodziny

Kiedy siedzę sama, chcę do ludzi. 
Kiedy ludzie chcą do mnie z jednej strony się cieszę, a z drugiej czuję, że ktoś wkracza na mój teren, więc muszę go "godnie" przyjąć.
Wiąże się to ze stresem, może nie dużym, ale zawsze.
Na co dzień nie czuję żebym radziła sobie nad wyraz dobrze. Oczywiście dajemy z A. i Z. radę, ale Tata na każdym kroku wypomina bałagan, więc pewność siebie i dobry humor są sprowadzane do parteru nawet po fajnym dniu.
Dziś z wizytą przyjechała M. ze swoim chłopakiem (tak, tak, to ten etap i wiek, że jeszcze wypada mówić chłopak;)) i młodszym bratem. Sporo młodszym. I właśnie przekazanie zabawek po P. dla A. było celem ich wizyty. 
M. lubię bardzo i jak na nią patrzę, taką drobniutką, to ciężko mi pojąć, że to już duża panna, która rozpoczyna w tym roku studia. Ach... całe życie przed nią... yyy teraz poczułam się staro!
W związku z ich wizytą postanowiłam się zmotywować i zrobić więcej niż minimum. Oprócz obiadu upiekłam też ciasto! Tak, tak perfekcyjna mama w domu ;) A niech wiedzą niech myślą, że sobie radzę. Jak się rodzina M. spyta jak było i powie, że zrobiłam ciasto, to szacunek i respekt wzbudzę ;)
Żarty, żarty, ale fajnie było zrobić coś innego i pogadać z kimś dorosłym. 
Zabawek i książeczek przywieźli całą masę, więc A. będzie mógł godzinami bawić się klockami, czy dziecięcym laptopem. Bo to jest fajne właśnie bardzo, że gdy dziecko wyrasta, jego zabawki dostają drugie życie i cieszą kolejnego malucha. I miło, że tym maluchem jest mój A. 
Rodzina to fajna sprawa. 


poniedziałek, 7 września 2015

Dzień 91. A. społeczny ;)

Malutki A. świetnie radzi sobie wśród obcych osób. Jest uroczy, czym zjednuje sobie przychylność otoczenia. Czy ma to dla mnie znaczenie? Teoretycznie nie, bo najważniejsze przecież żeby był szczęśliwy i w ogóle i nie każdy musi go lubić, widocznie świat nie jest na niego gotowy ;)
A tak serio, to cieszę się, że fajnie się rozwija i jak powiedziała moje koleżanka, "fajny z niego facet jest".
Gdy wychodzimy w miejsca gdzie może się chwilę pobawić, zawsze obserwuję go na tle innych dzieci. Nie chodzi o porównywanie sposobu zabawy, ale o jego odnajdywanie się wśród "rówieśników".
Mam wrażenie, że lubi inne dzieci, tzn. jest ich ciekawy. Nie atakuje, nie jest zaborczy, tylko patrzy tymi swoimi wielkimi oczami, co też ci mali ludzie wokół robią :)
Czasem martwię się, że jest za grzeczny, ale to kompletna bzdura i moje urojenia. Wiem, że świetnie sobie radzi. 
Staram się nie ingerować w jego zabawę, ale obserwuję innych rodziców. Patrzę, czy reagują w chwilach, gdy ich dzieciątko zaburza przestrzeń innego dziecka i z wielką radością stwierdzam, że Tak!
Wiele słyszałam o mamach, które mają wszystko gdzieś i uważają, że prawo dżungli, to świetny sposób na rozwiązywanie spraw wśród dzieci. Szczerze mówiąc takie podejście wzbudza we mnie agresję. Gdybym spotkała taką mamę, to chyba nie potrafiłabym się powstrzymać przed zwróceniem jej uwagi, że plac zabaw nie zwalnia z wychowania.
Czasem patrzę, jak rodzice małych rozrabiaków próbują ich poskromić i są tak bezradni i tak bardzo zaczynają się wstydzić, że sobie nie radzą z pociechami. Jeśli próbują to mam do nich ogromnie dużo wyrozumiałości i empatii, bo każde dziecko ma czasem gorszy dzień. Każde wystawi na próbę opanowanie i cierpliwość swoich rodziców. Czasem może być to w najmniej sprzyjających warunkach, no... zwykle wtedy to występuje ;)
Mnie jeszcze taka sytuacja nie spotkała, ale wiem, że już niebawem może się przytrafić. Co wtedy zrobię? Nie wiem.
Pewnie mimo iż to irracjonalne zawstydzę się, będę nerwowo szukała rozwiązania, będę robiła dobrą minę do złej gry, bo i tak przegram, to pewne ;) Może nawet się zdenerwuję na A. i zezłoszczę na siebie, że sobie nie radzę. Potem dopiero zdam sobie sprawę, że wszyscy tak mają i będzie mi jakoś łatwiej. Bo dzieci nie byłyby dziećmi, gdyby nie robiły nam czasem testów i nie płatały figli.





niedziela, 6 września 2015

Dzień 90. Wszechobecny A.

Kiedy A. był "mały" jeździłam z nim wszędzie. Nie ma chyba lepszego momentu na załatwianie spraw, niż ten kiedy dzieci są malutkie i ewentualnie budzą się na jedzenie i manifestują potrzebę zmiany pampersa. 
Teraz z A. to zupełnie inna historia. Niedziela spędzona z Babcią, bo z dwójką takich maluchów jakoś nie bardzo widzę możliwość zrobienia czegokolwiek bez ryzyka utraty zmysłów ;)
Tata z okazji wolnej od pracy niedzieli pojechał z kolegami na jakieś zawody motocyklowe, a my żeby nie spędzić kolejnego dnia w samotności pojechaliśmy do Babci. 
No tak to jest z tym Tatą. Nie ma co, mężczyźni mają łatwiej ze zorganizowaniem sobie czasu, "bo nie karmią". Czasem jak ciągle słyszę taki argument mam ochotę rzucić to wszystko i  skorzystać z pomocy butelki do karmienia, wtedy będą równe szanse! Ale nie zrobię tego sobie i Z. Uzbrajam się w cierpliwość i trwam przy swoim.
W każdym razie ciężko Tetę zatrzymać w domu. Może nudzi się w naszym towarzystwie? Jak całe dnie przebywa wśród dorosłych ludzi, to ciężko jakoś mu tak pobyć z nami. Zresztą Tatę zawsze "nosiło". Mnie zresztą też. Ale jak się spędza tyle czasu z dziećmi i marzy o wyjściu samemu, a niestety wiąże się to z "proszeniem się" o "wolne", to czasem się po prostu odpuszcza wbrew sobie, żeby się nie poniżać. Bo po prostu czasem chcę wyjść bez poczucia winy, bez szykowania wszystkiego dla wszystkich, jakby zaraz miało zabraknąć prądu, wody i generalnie jakby świat się kończył. Bez tłumaczenia dlaczego chcę wyjść i gdzie. I bez dzieci, tak po prostu!!!
Wyjście z A. to już żaden odpoczynek. Jest najwspanialszym chłopcem na świecie, ale jest wszędzie! Nie można odpocząć, tylko trzeba dbać o jego bezpieczeństwo i brak nudy, a to nie jest relaksująca niedziela. I nie ratuje jej to, że poza domem. I Babcia ma oczy dookoła głowy i ja i Z. w wózeczku, to nie odpoczynek. To kolejny zwykły dzień, znów bez pomocy Taty.
Ale najważniejsze, że już coraz bardziej zdaję sobie z tego sprawę i już nie chcę do końca się poświęcać i niedługo powiem dość i po prostu wyjdę bez tłumaczenia się, bo w końcu dlaczego nie?



sobota, 5 września 2015

Dzień 89. Samotna sobota?

Praca, praca, praca... no cóż takie życie i nic się na to poradzić nie da. Sobota, niedziela, świątek, piątek. 
Czasem żal, czasem nawet się złoszczę, ale w gruncie rzeczy się ciesze i kciuki trzymam, bo z tej pracy żyjemy i z tej pracy zapewniamy A. i Z. wszystko czego potrzebują.
No raczej, że nie chodzi tu o moją pracę, tylko o pracę Taty.
Wychodzi nim wstaniemy, wraca gdy kłaść się czas.
Sobota nie jest wyjątkiem. Już nawet nie rozróżniam czy to środek tygodnia czy weekend, bo każdy dzień wygląda podobnie. Dzisiejszy dzień nie był odosobniony i wyjątkowy w tej kwestii, w związku z czym czekało nas z dziećmi sobotnie leniuchowanie.
Wstały spokojnie, nastrajając mnie pozytywnie na cały dzień. Zastanawiam się czasem co zrobić, żeby ten początek dnia nie determinował aż tak kolejnych godzin. Bo faktycznie jak jest dobrze, to dobrze, ale nie daj boże jak mi się coś nie wgra od początku ;)
Dzień spokojny, pokój A. po raz kolejny okazał się naszym azylem. Lubię tam przebywać i A. chyba też. Bawi się, rozwija, może wszystko. 
Tata wrócił wcześniej, pojechaliśmy na przejażdżkę i nie robiliśmy nic konkretnego, ale wspólnie i fajnie!






piątek, 4 września 2015

Dzień 88. Piątek, piątunio...

Gdyby rozliczać macierzyństwo w kategoriach pracy to chyba mogłabym zacząć świętowanie zakończenia pierwszego tygodnia "szkolenia" radzenia sobie z dwójką dzieciaczków.
Idealnie nie było niestety, ale mistrzem nie zostaje się od razu. Kilka razy nie dałam sobie rady z emocjami, kilka razy za moje nieogarnięcie dostało się A. Niestety tak już jest, że czasem najłatwiej jest wyrzucić z siebie złości krzywdząc najbliższych. 
Niemniej jednak chyba wcale nie było tak źle jak mi się wydawało, że będzie.
Okazuje się, że A. potrafi się sobą fantastycznie sam zająć i przynajmniej na razie nie okazuje jakoś wybitnie niezadowolenia z obecności malutkiej Z.
Wspaniałe są te maluszki, mimo iż czasem mam nieco odmienne zdanie. Nie da się zawsze opanować emocji, nie wierzę w matczyną nieskazitelność, choć oczywiście trzeba się bardzo starać, żeby sprostać przede wszystkim własnym wymaganiom.
Udało nam się z Tatą wstępnie wypracować wieczorną praktykę. W porze kolacji koło 20:00 Tata przejmuje opiekę nad A., a ja zajmuję się Z. 
Kiedy ja kąpię małą dziewczynkę, Tata daje A. kolacje.
Kiedy ja szykuję malutką do snu, Tata kąpie A. i też go kładzie do łóżeczka. 
Żeby siostrzyczka nie wybudzała przysypiającego A., schodzę z nią na dół, karmię i ona sobie usypia na kanapie. Wtedy zaczyna się najlepszy moment dnia.
Od kiedy urodził się A. nie miałam takich spokojnych wieczorów. Włączam telewizję lub internet i odpoczywam. Ale fajne uczucie, już zapomniałam jak to było mieć wolny wieczór.
Z pozytywnym nastawieniem weekendowym i z radością, że wszyscy cali i zdrowi przetrwaliśmy trudne 5 dni. 
I najważniejsze, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.






czwartek, 3 września 2015

Dzień 87. Wolność i swoboda

Tata zajął się dziś A., więc ja z Z. wyrwałyśmy się z domu! 
Ja wiem, że ona jest malutka, ja wiem, że tak nie można, ja wiem, że z Nią w domu co najmniej do roku siedzieć powinnam: bo zarazki i bakterie czyhają tylko jak Z. opuści bezpieczną oazę - dom. 
A jednak zaryzykowałam. Dla zdrowia psychicznego, dla złapania oddechu, dla zobaczenia innych dorosłych ludzi i... warto było!
Od Taty docierały pozytywne wieści na temat ich wspólnego czasu z A., więc mogłam się wyłączyć i wspólnie z malutką Z. pojechałyśmy poszukać fajnych okazji cenowych na ubrania dla A., bo wyrósł maluch przez lato :-)
A nic przecież tak nie uspokaja i nie relaksuje jak bezplanowe chodzenie po sklepach, bez przymusu zakupu konkretnej rzeczy.
Malutka Z. spała słodko i tylko budziła się gdy robiła się głodna. Okazała się więc idealnym kompanem dzisiejszego wyjścia.

Kiedy mojemu koledze urodził się synek, na jednym z portali społecznościowych napisał coś w stylu:

"Mamy, gdy urodzi się dzieciątko, pozwalajcie mężom wyjść czasem do sklepu, żeby złapali oddech".

Wtedy wydawało mi się to takie zabawne i prawdziwe. No tak, mężczyzna nieprzygotowany, instynktu brak, a kobieta każe mu siedzieć całe dnie przy dziecku i pomagać...

Uwielbiam uczyć się na własnych błędach :)

Zmieniam to zdanie, bo raczej średnio ma związek z prawdziwym życiem i sytuacją większości rodzin, w tym mojej :)

Od dziś ogłaszam i wzywam Panów.

Mężowie, gdy urodzi się dzieciątko, pozwalajcie Mamom wyjść czasem do sklepu, żeby złapały oddech!

Z płucami pełnymi świeżego powietrza zaliczam wyjście do szczęśliwych momentów dnia. Ależ niewiele czasem potrzeba, a jak pomaga i ładuje akumulatory :)



środa, 2 września 2015

Dzień 86. Ach ten poranek

Zgroza, dramat, bezsilność. 
Takim porankom, mówimy stanowcze NIE! 
Był to przykład klęski porannej, więc już teraz może być tylko lepiej. Niewyspanie to największy mój przeciwnik. Pokonuje mnie jedną ręką i śmieje mi się w twarz! Ale uwaga, zapowiadam rewanż! 
5:30 to nie jest dobra pora na pobudkę, płacz, rysowanie wtyczką po ścianie, zabawę koszem na śmieci... O tej godzinie się śpi! Zwłaszcza kiedy czeka mnie cały dzień w domowych pieleszach z mikroludkami. 
Zapomniałam im chyba o tym powiedzieć, bo robili wszystko to, czego nie powinni, a może wszystko to, co w tym momencie niszczyło resztki mojej zdrowej psychiki i skazywało poranek na porażkę? 
Na szczęście dzień trwa trochę dłużej i potem było już lepiej, a nawet zdecydowanie dobrze. Wspaniały A. zajął się samodzielną zabawą, a malutka Z. nawet nie płakała za dużo między częstymi karmieniami ;-)
I obiad udało się zjeść... Oczywiście zupę przygotowaną na kilka dni, ale grunt, że na ciepło :-) 
Tak sobie myślę, że siedząc z dziećmi można zrobić bardzo wiele albo nic ;-) bo niby jak nie płaczą i bawią się same, to jest tyyyle czasu. Tylko, że one mają zamontowane takie małe czujniczki reagujące na sygnał: "mama chce się czymś pożytecznym zająć". Wtedy kończy się rozpieszczanie mamy i wchodzi tryb "tak bardzo jesteś mi potrzebna teraz tu natychmiast". Więc gdy są cichutko lub się bawią, staram się nie robić gwałtownych ruchów, nic nie planować, nic nie robić, tylko słuchać tej wspaniałej ciszy, bo to tylko krótkie momenty i warto z nich czerpać na później ;)