środa, 16 września 2015

Dzień 100. ...

Dziś mija 100 dzień mojego projektu. 
Czas na podsumowanie, refleksje i duży uśmiech, który pojawia się gdy sobie pomyślę o tym jak słuszna była decyzja o rozpoczęciu tej "zabawy".
Jedno co przychodzi mi do głowy i najlepiej określi to co wydarzyło się przez ostatnie 100 dni, to to, że to było chyba 100 najszczęśliwszych dni mojego życia!
Dlaczego? To proste!
W życiu miałam wspaniałe okresy. Gdy je wspominam czasem mam łzy w oczach, że odeszły bezpowrotnie. Nigdy jednak nie przeżywałam każdego dnia tak świadomie jak teraz. Nie każdego wieczora myślałam sobie, że mimo przeszkód, to był naprawdę dobry dzień!
W ciągu trwania mojego projektu były chwile lepsze i gorsze. 
Czasem nie znosiłam moich dzieci, Taty, siebie i całego świata. Innym razem kochałam ich najbardziej na świecie.
Emocje to rzecz ludzka, wspaniała, czasem (zwłaszcza po ciąży gdy szaleją hormony) nieprzewidywalna.
Przechodziłam przez totalny dołek psychiczny, kiedy kompletnie nie mogłam sobie poradzić z nagromadzeniem uczuć. Za chwilę wpadałam niemal w euforię, że wszystko co najgorsze mam już za sobą. Kompletnie dwa różne światy przeżyć rozgrywały się w mojej głowie niemal jednocześnie.
Teoretycznie w ciągu tych 100 dni nie wydarzyło się nic wielce spektakularnego. 
Poza tym, że urodziłam najwspanialszą małą dziewczynkę, która każdego dnia jest coraz bardziej moja. Coraz bliższa, wspanialsza, piękniejsza. Za którą chcę brać pełną odpowiedzialność i zrobię wszystko, by była dzielną panienką niebojącą się życia i trudnych wyzwań.
Poza tym, że malutki A., już nie jest taki malutki i rozwija się wspaniale, zaskakując mnie każdego dnia. Wchodzi w trudny okres, musi dzielić się mamą, a mimo wszystko jakoś radzimy sobie z rozwiązywaniem jego małych - wielkich problemów.
Poza tym, że uczę się panować nad gniewem, zniechęceniem, rutyną i czasem nudą. Uczę się nie zatracić siebie i walczyć o własne emocje, żeby nie zwariować.
Poza tym, że mimo kompletnej zmiany w życiu, którą przyniosła Z. i ogromu stresującej pracy, którą ma Tata, mimo tego, że czasem nie wytrzymujemy i boczymy się na siebie, dajemy sobie małe pstryczki w nos i czasem Taty nie znoszę i dość mam tych wszystkich nerwów, to jednak kocham go najbardziej na świecie. Nie za coś, ale mimo czegoś. Bo to wspaniały ludek jest, tylko nerwus ;)
Nie wynalazłam niczego, nie osiągnęłam sukcesu zawodowego, nie dostałam podwyżki, nie odbyłam fascynującej podróży... a może właśnie zrobiłam to wszystko?
Wynalazłam sposób na dotarcie do moich dzieci i ich potrzeb.
Zawodowo jestem mamą i właśnie awansowałam do dwójki dzieci ;)
Premią i dodatkową motywacją jest uśmiech A., delikatność Z. i bliskość Taty.
A moja podróż rodzinna właśnie trwa i nie zamierzam jej przerywać nawet na chwilę.

Dlatego stwierdzam, że to naprawdę było 100 najszczęśliwszych dni mojego życia. Bo każdego dnia, potrafiłam odnaleźć coś wspaniałego, radosnego i mojego. 
Życie płynie niezwykle szybko i często w ogóle się nad nim nie zastanawiamy. Wyliczamy tylko wielkie rzeczy i sukcesy, a szczęście tkwi w szczegółach. W krótkich chwilach, w spojrzeniu, w przytuleniu, w uśmiechu.
Szczęście tkwi w nas i tylko od naszego nastawienia zależy, czy będziemy szczęśliwi.
Szczęście to nie ciągły uśmiech i pasmo niekończących się sukcesów.
Szczęście to smutek, który ktoś zamienia w uśmiech.
Szczęście to nerwy, do których potrafisz się przyznać i próbować coś zmienić. 
Szczęście to bycie szczerym samym ze sobą i nie szukanie zła i słabości w otoczeniu tylko walka z tymi w środku nas.
Szczęścia trzeba poszukać, bo czai się tuż za rogiem i tylko od nas samych zależy, czy zaprosimy je do naszego życia. Ja zaprosiłam!

Dzień 100. Szczęśliwa ja!!!!






3 komentarze: