wtorek, 7 lutego 2017

Po co komu siostra, po co komu brat?

Nie znam świata jedynaczki. Jestem najmłodszą z trojga rodzeństwa. Nie doświadczyłam obecności siostry, ale dwóch starszych braci bliźniaków całkiem nieźle przygotowało mnie do życia. Byliśmy zupełnie różni. Oni poukładani, ja raczej z tych od artystycznego nieładu. Oni pilni w szkole, ja nie zawsze miałam czas i chęci odrabiać wszystkich lekcji. Wrodzona umiejętność spadania na cztery łapy pozwoliła mi skończyć edukację z wynikiem iście pozytywnym. Nasze drogi szły równolegle i dość rzadko się przecinały aż do momentu, kiedy nie porośliśmy. Teraz nie wyobrażam sobie żadnych uroczystości bez braci i ich rodzin. Znajomi są, ale zawsze w pierwszej kolejności dzwonie do braci, choć teraz to już w sumie do bratowych ;) Odkąd pamiętam chciałam mieć conajmniej dwoje dzieci. Jakoś wizja jedynaka kompletnie mi się nie wgrywała. Wymarzona była standardowa parka: starszy chłopiec, młodsza dziewczynka. Takie rodzicielstwo w wersji książkowej i klasycznej z małą różnicą wieku. 
Od marzeń do realizacji droga prosta! 
I oto jestem mamą wspaniałego, rezolutnego i urokliwego 3 latka i piekielnie bystrej i radosnej 1,5 rocznej córeczki.
Mimo zrealizowania wstępnych założeń, początkowo rzeczywistość wcale nie była tak kolorowa jak w filmach. Dopiero od niedawna są momenty, kiedy wydaje mi się, że panuję nad sytuacją.
Rola mamy na pełen etat przy małej różnicy wieku jest piekielnie ciężka! Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to śmiem twierdzić, że ściemnie, żeby zagłuszyć w sobie wołanie o pomoc ;-)

Gdy byłam w ciąży z córeczką to oczywiście hormony nie odpuszczały i pojawiały się w mojej głowie obawy, czy A. nie będzie zazdrosny o Z.? Czy będą się lubić, tolerować i czy ja nie zwariuje w międzyczasie ;)
Ileż było rozkminek, żeby na wstępie nie zniszczyć tej mega ważnej relacji. Na szczęście niefaworyzowanie niemowlaka i szybkie reagowanie na potrzeby starszaka przyniosły dobry skutek. Po półtora roku wspólnych chwil stwierdzam, że na tym etapie relacja między dziećmi jest bardzo urokliwa.

Gdy Z. budzi się rano, pierwsze słowa jakie wypowiada, a gada jak stara mimo "młodego wieku":
  • gdzie A.? Chcę tulić A....
Wtem zwykle wbiega z drugiego pokoju A. i woła:
  • jak się czujesz Z.? Chcę tulić....
A potem następuje totalne przytulenie, które czasem z racji mocy kończy się krzykiem lub płaczem, który trwa do momentu odpuszczenia uścisku. Potem jest buziak i zapewnienie o wzajemnej miłości. Mój świat wtedy zwalnia, a ja rozpływam się w poczuciu szczęścia.

Takie małę istoty mają już swój wspólny świat. Niedawno odkryłam nawet, że mam więcej czasu kiedy A. nie pójdzie do przedszkola i zostaję w domu z dwójką. Weszli w ten upragniony przez rodziców etap wspólnej zabawy.

Ale nieeee, nie myślcie sobie, że jest cukierkowo-tęczowo cały czas. Oczywiście, że zdarzają się pacnięcia, popchnięcia i złość. A. czasem w gniewie powie nawet, że nie kocha Z. Co oczywiście dementuje jak tylko Z. odda mu zabawkę ;) Nie ma rodzeństwa, które się na siebie nie boczy, ale póki co balans zostaje zachowany i uwielbiam ten bratersko-siostrzany stan.




piątek, 27 stycznia 2017

Jest całkiem OK.

O rety i o jejku i o matko jak dawno tu nie zaglądałam! 
Brak weny, brak tematów i brak czasu na pisanie? Nieeee leniuch się wkradł i brak potrzeby opisywania codzienności, kiedy każdy dzień wydawał mi się podobny do poprzedniego. 
Od kilku dni jednak coś drgnęło jakaś ta monotonnia taka fajna i ekscytująca się stała. Codzienność układa się całkiem inaczej niż jeszcze kilka tygodni temu. Plan dnia bez konkretnego planu jest relaksujący, a wolne 3 godziny 2 razy w tygodniu zdziałały cuda. 
Tak tak trzeba przyznać, że na tę chwilę chyba sobie wszystko jakoś tak całkiem sprytnie poukładałam i kurcze lubię ten stan.
Jeszcze niedawno gdyby ktoś się mnie zapytał, czy 22 miesiące różnicy między dziećmi moim zdaniem jest ok, to zabiłabym go wzrokiem i z pewnością nigdy więcej nie poruszyłby tego tematu. Dziś z pełną świadomością strwierdzam, że jest zajebiście!
Z. ma półtora roku, A. ponad trzy lata i kochają się miłością wspaniałą, książkową, wzruszającą i taką naszą. Hej! oczywiście, że pacną się po głowie co jakiś czas, że złożone ze złości piąstki aż się trzęsą z nerwów na rodzeństwo ale to są zachowania absolutnie marginalne. 
Z. w mych oczach jest jednostką wybitną i zasób słów jak na tak małą istotę nawet moje pojmowanie rzeczywistości przerasta. A. swą osobowością, otwartością i urokiem osobistym skrada moje serce każdego dnia równie mocno.
No i chyba właśnie nadszedł ten czas, kiedy zdałam sobie sprawę, że One tak strasznie szybko rosnął, że nie chcę stracić ani chwili na durne nerwy i walkę z wiatrakami. 
3 latek w domu to kosmos. Istota z innej planety, dla której najprostsze polecenia drzmią jak język obcy. 
-A. ubieramy się...
-NIEEEEEE
-A. choć do mnie na chwilkę
-NIEEEEEE
A. schowaj zabawki na półkę
-NIEEEEEE
Takich wymian zdań mogę wymieniać bez liku i zajmują one chyba większą część dnia ;)
Ale jak teraz o tym myślę to mnie to rozbawia i wcale nie złości, może dlatego, że właśnie śpi i jest nieszkodliwy.
Nie ma co się oszukiwać i innych mamić, że macierzyństwo to lukier ale pewne jest, że trafiły mi się dzieciaki totalnie wspaniałe. 
Czy dla wszystkich takie są?
A skąd, nie mamy takich ambicji ;)
Ale matka jest po to, żeby dzieci były dla niej najwspanialsze właśnie takie jakie są i u nas to działa.

niedziela, 6 marca 2016

Cicho sza....

Cisza, słyszę ciszę....
Słyszeć ciszę to dla mamy dwójki dzieci sytuacja zupełnie niecodzienna. Ba, w większości przypadków znacznie bardziej stresująca niż najgłośniejsze krzyki i płacze. Wiadomo przecież, że jeśli dziecko jest cicho... "to wiedz, że coś się dzieje".
Dzisiejsza cisza wynika jednak z prostego faktu, że czuję się kompletnie wykończona psychicznie i Tata zabrał dwójkę smyków na wycieczkę autem, żebym mogła choć chwilę odpocząć. No więc odpoczywam... czyli piszę o dzieciach.
Tak się zastanawiam jak to jest będąc mamą odpoczywać? Co to właściwie znaczy?
Bo na przykładzie mojej trwającej właśnie wolnej chwili jedyne co mogę stwierdzić, to to, że nie muszę przez godzinę karmić, całować, głaskać, pocieszać, odmawiać, tłumaczyć, szukać, zachęcać, zniechęcać, wspierać. Nikt natomiast nie jest w stanie wyłączyć mi myślenia o nich.
Troski, zastanawiania się co teraz robią? czy śpią? co zjedzą jak wrócą? czy wrócą w dobrym humorze? czy Tata wróci w dobrym humorze? czy nie marnuję czasu? czy nie powinnam zamiast siedzieć i pisać, posprzątać? Masakra!
Faktem jesdnak jest to, że chwilę tylko dla siebie i własnych myśli mam niezwykle rzadko. Pewnie jak każda mama.
I muszę się przyznać, że mimo największej miłości jaką obdarzyłam dwie małe istoty czasem po prostu brakuje mi mnie.
Doskwiera mi ta sytuacja coraz bardziej i coraz krótszy jest czas na jaki potrafię się przekonać, że wcale nie jest tak źle.
Bardzo lubię spędzać czas z dzieciakami, choć ostatnio brakuje mi zapału i pomysłów. Szybko się nudzę, łatwo denerwuję oczekuję od dzieci rzeczy niemożliwych i złoszczę, że nie zachowują się właśnie tak jak sobie to wymyśliłam. No po prostu pełna abstrakcja.
Bycie mamą to rola wspaniała, szlachetna i najważniejsza, ale do licha... człowiek to istota stadna. Potrzebuje wyjść i pogadać z drugim człowiekiem. I nie o pracy, nie o dzieciach, ale o dupie Maryni! Tak, właśnie o tym. Marzy mi się wyjście na kawę, wyluzowanie, brak konieczności mówienia, jakie wspaniałe usłane różami jest macierzyństwo. Jak cudownie od 3 lat (o ku....!) siedzi się w domu. Jak wspaniale, że za chwilę kończy się macierzyński i żeby nie puszczać Z. do żłobka, posiedzi się jeszcze 2 lata i przejdzie na "garnuszek" męża. O nie o tym to w ogóle nie chce mi się gadać.
Chcę porozmawiać o imprezach, flirtach, kacu i celebrytach, chcę posłuchać historii, które rozgrywają się w sąsiedniej galaktyce. Pośmiać, pokiwać głową, zagryźć ciachem.
Bez dzieci, bez pieluch, bez Taty...
Sama nie wiem, kiedy stałam się taką "wyrodną matką", która potrzebuje urlopu. A może właśnie nie urlopu, tylko pracy? Moze czas zawalczyć o siebie i wrócić do gry?
Ostatnio mądre słowa przeczytałam, czy usłyszałam, czy coś..."lepsze 5 zł. swoje, niż 10 od męża".
Może wtedy moja wartość i pewność siebie wzrośnie? Może wtedy będę lepszą mamą? Nie mamą kurą domową jak teraz, tylko mamą, która jest kurą domową pracującą :D Bo ja lubie w domu z dziećmi, bo kocham, tylko czasem świat przytłacza i wali się na głowę i dzieci krzyczą i płaczą i chcą...
Czas na "akcja - motywacja"!
Kolejne 100 dni szczęścia, żeby do wiosny doczekać i nie zwariować. 
Czas START!

środa, 16 września 2015

Dzień 100. ...

Dziś mija 100 dzień mojego projektu. 
Czas na podsumowanie, refleksje i duży uśmiech, który pojawia się gdy sobie pomyślę o tym jak słuszna była decyzja o rozpoczęciu tej "zabawy".
Jedno co przychodzi mi do głowy i najlepiej określi to co wydarzyło się przez ostatnie 100 dni, to to, że to było chyba 100 najszczęśliwszych dni mojego życia!
Dlaczego? To proste!
W życiu miałam wspaniałe okresy. Gdy je wspominam czasem mam łzy w oczach, że odeszły bezpowrotnie. Nigdy jednak nie przeżywałam każdego dnia tak świadomie jak teraz. Nie każdego wieczora myślałam sobie, że mimo przeszkód, to był naprawdę dobry dzień!
W ciągu trwania mojego projektu były chwile lepsze i gorsze. 
Czasem nie znosiłam moich dzieci, Taty, siebie i całego świata. Innym razem kochałam ich najbardziej na świecie.
Emocje to rzecz ludzka, wspaniała, czasem (zwłaszcza po ciąży gdy szaleją hormony) nieprzewidywalna.
Przechodziłam przez totalny dołek psychiczny, kiedy kompletnie nie mogłam sobie poradzić z nagromadzeniem uczuć. Za chwilę wpadałam niemal w euforię, że wszystko co najgorsze mam już za sobą. Kompletnie dwa różne światy przeżyć rozgrywały się w mojej głowie niemal jednocześnie.
Teoretycznie w ciągu tych 100 dni nie wydarzyło się nic wielce spektakularnego. 
Poza tym, że urodziłam najwspanialszą małą dziewczynkę, która każdego dnia jest coraz bardziej moja. Coraz bliższa, wspanialsza, piękniejsza. Za którą chcę brać pełną odpowiedzialność i zrobię wszystko, by była dzielną panienką niebojącą się życia i trudnych wyzwań.
Poza tym, że malutki A., już nie jest taki malutki i rozwija się wspaniale, zaskakując mnie każdego dnia. Wchodzi w trudny okres, musi dzielić się mamą, a mimo wszystko jakoś radzimy sobie z rozwiązywaniem jego małych - wielkich problemów.
Poza tym, że uczę się panować nad gniewem, zniechęceniem, rutyną i czasem nudą. Uczę się nie zatracić siebie i walczyć o własne emocje, żeby nie zwariować.
Poza tym, że mimo kompletnej zmiany w życiu, którą przyniosła Z. i ogromu stresującej pracy, którą ma Tata, mimo tego, że czasem nie wytrzymujemy i boczymy się na siebie, dajemy sobie małe pstryczki w nos i czasem Taty nie znoszę i dość mam tych wszystkich nerwów, to jednak kocham go najbardziej na świecie. Nie za coś, ale mimo czegoś. Bo to wspaniały ludek jest, tylko nerwus ;)
Nie wynalazłam niczego, nie osiągnęłam sukcesu zawodowego, nie dostałam podwyżki, nie odbyłam fascynującej podróży... a może właśnie zrobiłam to wszystko?
Wynalazłam sposób na dotarcie do moich dzieci i ich potrzeb.
Zawodowo jestem mamą i właśnie awansowałam do dwójki dzieci ;)
Premią i dodatkową motywacją jest uśmiech A., delikatność Z. i bliskość Taty.
A moja podróż rodzinna właśnie trwa i nie zamierzam jej przerywać nawet na chwilę.

Dlatego stwierdzam, że to naprawdę było 100 najszczęśliwszych dni mojego życia. Bo każdego dnia, potrafiłam odnaleźć coś wspaniałego, radosnego i mojego. 
Życie płynie niezwykle szybko i często w ogóle się nad nim nie zastanawiamy. Wyliczamy tylko wielkie rzeczy i sukcesy, a szczęście tkwi w szczegółach. W krótkich chwilach, w spojrzeniu, w przytuleniu, w uśmiechu.
Szczęście tkwi w nas i tylko od naszego nastawienia zależy, czy będziemy szczęśliwi.
Szczęście to nie ciągły uśmiech i pasmo niekończących się sukcesów.
Szczęście to smutek, który ktoś zamienia w uśmiech.
Szczęście to nerwy, do których potrafisz się przyznać i próbować coś zmienić. 
Szczęście to bycie szczerym samym ze sobą i nie szukanie zła i słabości w otoczeniu tylko walka z tymi w środku nas.
Szczęścia trzeba poszukać, bo czai się tuż za rogiem i tylko od nas samych zależy, czy zaprosimy je do naszego życia. Ja zaprosiłam!

Dzień 100. Szczęśliwa ja!!!!






wtorek, 15 września 2015

Dzień 99. No to jazda ;)

Dawno, dawno temu...
Oj niby wcale nie minęło tak dużo czasu, a jednak czuję jakby to były całe wieki.
Do rzeczy. Kiedy na świecie nie było jeszcze Z., ba gdy nie było jeszcze A. często towarzyszyłam Tacie w samochodowych wyprawach po Warszawie. Tata pracował, a ja nie siedziałam sama w domu, tylko spędzaliśmy czas razem. 
Gdy A. był malutki i przesypiał prawie całe dnie, również nie odmawialiśmy sobie tej przyjemności. 
Teraz niestety jest to już znacznie trudniejsze logistycznie, wywołuje więcej nerwów. A. już nie jest w stanie usiedzieć spokojnie i potrzebuje przestrzeni do biegania, hałasowania i zabawy. 
Dlatego dzisiejszy dzień uznać muszę za wyjątkowy, bo dziś udało nam się wspólnie pojeździć.
Było to spowodowane moją i Z. wizytą w poradni laktacyjnej, która miała nas uspokoić, że malutka Z. prawidłowo jest karmiona i jej ulewanie nie jest moją winą, tylko jej urodą.
W związku z tym Tata i A. pojechali z nami. 
Fajnie było pojeździć z Tatą. Ostatnio bardzo mało mamy czasu dla siebie, żeby po prostu pogadać, a gdy Tata wraca wieczorem, nie mamy już na to siły.
Po całym dniu z dzieciaczkami jestem zmęczone i czasem znudzona, a Tata po całym dniu w pracy jest wykończony, często zdenerwowany i jeszcze nie przestaje myśleć o dniu dzisiejszym, a już wchodzą myśli dnia jutrzejszego.
Oj nie jest łatwo i tęsknimy za sobą. 
Dlatego chwile, które możemy spędzić wspólnie są bardzo cenne i lubię je :)

poniedziałek, 14 września 2015

Dzień 98. Każdy może mieć gorszy dzień.

Nie lubię poniedziałków ;)
Dzień nie należał do najłatwiejszych. Malutki A. nie mógł zasnąć w czasie przewidzianej około południowej drzemki, w związku z czym zrobił się bidulek niezwykle nerwowy i drażliwy. Gdy już udało mu się zasnąć, to za chwilę obudził się w jeszcze gorszym humorze niż przed zaśnięciem. Gdy obudził się A. płakać zaczęła również Z. do tego to jej ulewanie... ojeku!! - cisnęło się do ust.
Nie było łatwo o nieeee. Trudną sytuację rozładowało dopiero wyjście na dwór i zmiana zajęcia. 
Mimo trudnych emocji, które towarzyszyły nam dzisiejszego dnia, wieczór nie był już taki zły. Owszem, malutki A., po trudach dzisiejszego dnia miał również problem z poradzeniem sobie z emocjami przed położeniem się do łóżeczka, ale szybko zaradziliśmy tej sytuacji. 
Mimo iż emocjonalnie był to dzień bardzo trudny, to jednak teraz gdy to piszę mam w sobie bardzo wiele ciepłych uczuć do moich dzieciaczków. Oj czasem bardzo denerwuje ta niemoc uspokojenia ich, hałas, ale to największe skarby jakie mam i położenie ich spać i spojrzenie na te wspaniałe niewinne twarzyczki rozpromienia mnie od wewnątrz.
Kocham moje dzieci, szczęśliwa ja! :)

niedziela, 13 września 2015

Dzień 97. Przedweselna niemoc

Miłość dwojga ludzi to rzecz piękna, wyjątkowa i... ble ble ble... ;)
Jak się dwoje kocha, to zwykle decyduje się na przysięgę małżeńską, a po ceremonii na najbardziej nielubianą przeze mnie rzecz, czyli WESELE. 
Nie jest w stanie moja głowa ogarnąć czemu ludzie decydują się na wydanie tak wielkiej kwoty pieniędzy na jedną nic nie wnoszącą noc pełną jedzenia i alkoholu. Rubaszne stroje, przaśna muzyka, pląsający Wujkowie, Ciocie, Ciocie Cioć, których nigdy wcześniej na oczy nie widzieliśmy. Do tego wszystkiego jest to okazja, na którą ubrać się należy raczej w sukienkę i buty na obcasie. Ani jedno, ani drugie nie jest mi bliskie i czuję się tak ubrana kompletnie skrępowana i żadnej swobody w tym nie odnajduję. Dzisiejszy dzień minął na szukaniu czegoś "właściwego". Ehhh okazało się to kompletną porażką i do domu wróciłam z pustymi rękami. Nie mam pomysłu kiedy raz jeszcze trafi mi się sposobność pojechania tylko z Z. i zostawienia A. z Tatą. Wesele coraz bliżej, a ochoty i pomysłu na zakupy brak! Skoro nie kupiłam butów i sukienki, to dzień wydawałby się dla niektórych dniem straconym, a jednak wcale nie!
Pozytywne praktycznie wszystko, ale największy uśmiech kieruję w stronę maleńkiej Z. Wspaniały z niej kompan.