niedziela, 2 sierpnia 2015

Dzień 55. Mały komandos A.

Mały, ciekawy świata chłopczyk = się siniaki, otarcia, zadrapania. Ciężko mi jako mamie czasem to znieść, ale chyba mnie bolą upadki małego A. bardziej niż jego.
Obecnie ma "śliwkę" na czole - od bliskiego spotkania z łóżeczkiem, 
siniaka na brzuszku - od przekoziołkowania nad krzesełkiem 
i zdartą nóżkę - od wywrotki na kamykach. 
Ehhh... poznawanie świata i własnych możliwości bywa takie bolesne.
Pamiętam pierwsze siniaki A., chyba nawet kiedyś się popłakałam jak się uderzył. Teraz już troszkę się z tym pogodziłam, że odkrywanie świata niesie za sobą minimalne ryzyko.
Czasem zdarzy się, że po uderzeniu A. płacze i przychodzi się przytulić. Wtedy jestem cała dla niego, ale staram się nie napędzać jego złego samopoczucia. Nie użalam się jakiż to wielki siniak powstał, i że na pewno będzie go bardzo bolało. Z prostych względów. Nie chcę budować w A. lęków i sprowadzać drobnych zadrapań do skali makro. Przytulę, pocałuję, powiem, że rozumiem jego emocje, że go boli, ale że niedługo przestanie. I tyle. 
Bywają też takie sytuacje, że A. w ferworze zabawy nawet nie zauważy, że gdzieś przytarł rączką czy nóżką. Wtedy w ogóle na to nie reaguje. Bo po co? Jeśli A. to nie boli, to nie trzeba zwracać mu uwagi. Po co ma się przejmować i denerwować skoro według niego nic się wielkiego nie stało?
Rozwój małego ludzika nie jest łatwy. Rogi, wyrastające nagle ściany, nierówności chodnika - z tymi wszystkimi przeszkodami trzeba się zmierzyć i mieć nadzieję, że twarda główka małego ludzika to wytrzyma. Nie jestem zwolenniczką zabezpieczania zbytnio przestrzeni odbijakami, miękkimi taśmami. Bo ok. w domu uda się uchronić może dzieciątko przed siniakiem, ale poza nim już nie. A nienauczone ostrożności maleństwo mam wrażenie, że będzie się obijać poza domem na potęgę. Bo zwyczajnie nie będzie miało doświadczenia zdobytego w bliskim kontakcie z twardą materią.
No cóż taka rola rodzica. Ostrzegać, ale nie straszyć! Nie mówić ciągle "uważaj, bo się uderzysz, uważaj bo będziesz płakać". To do niczego nie prowadzi. Zwracać raczej uwagę "ostrożnie, przed Tobą jest stół", bądź "uwaga, to krzesło nie stoi stabilnie". Bo wcale nie jest powiedziane, że się uderzy, wcale po uderzeniu nie musi płakać. A stołu bać się nie powinien, bo sam z siebie krzywdy mu nie zrobi. 
Niedawno byliśmy u znajomych i ich synek przewrócił się o krzesełko stojące na trawie. I co mama na to? Podeszła do krzesła, uderzyła je i powiedziała "głupie krzesełko, niedobre". No szok! A co to biedne krzesełko zawiniło, że dzieciątko na nie wpadło? To nie są metody wychowawcze, które ja propaguje. Przedmioty martwe nie robią krzywdy ot tak. Jedynie są zagrożeniem, gdy się na nie nie uważa bądź źle użytkuje. Na zwróceniu uwagi na ewentualne niebezpieczeństwo i asekuracji powinna kończyć się reakcja rodziców. A potem jeśli to nie poskutkuje na całowaniu, przytulaniu i nadziei, że niedługo ten etap małego komandosa się skończy i siniaki się zagoją :) Dziś szczęśliwość za zaufanie do małego A. i jego radzenie sobie z przeszkodami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz