czwartek, 30 lipca 2015

Dzień 52. Na ratunek - Ikea

Moja forma spadła dziś niemal do 10% użyteczności, co prawie pogrążyło cały dzień. Nie miałam zupełnie pomysłu na A., a on sam też jakoś nie mógł sobie poradzić z piekielnie wolno płynącym dziś czasem. 
Cóż zrobić w takim momencie, żeby nie zamęczyć małego ludzika i siebie w czterech ścianach jego pokoju? Postanowiłam, że muszę zmienić otoczenie. 
Placów zabaw nie bardzo lubię i mam wrażenie, że A. nie jest jeszcze na nie emocjonalnie przygotowany, nie mam też niestety siły biegać za A., żeby pomóc mu w razie potrzeby zjechać ze zjeżdżalni, czy wdrapać się na huśtawkę. 
Wybrałam więc rozwiązanie nadające się z pewnością dla niektórych na powód ukamienowania mnie jako matki bez procesu,  za największą krzywdę wyrządzoną dziecku. A mianowicie, pojechaliśmy z A. do Ikei z nastawieniem, że coś tam zjemy i A. pobawi się na dziale dziecięcym. 
Jak teraz o tym piszę, to wydaje mi się to tak idiotyczny pomysł na spędzenie czasu z maluchem, że powoduje to moje lekkie zażenowanie.
W każdym razie tak zrobiliśmy.
Dział dziecięcy w Ikei wygląda jak plac zabaw. Wszystkiego można dotknąć, wypróbować lub jak w przypadku A. zwyczajnie się pobawić.
Główną atrakcją dzisiejszego dnia była drewniana zabawkowa kuchnia, drewniana kolejka, wózeczek do przewożenia klocków. Niby banał, a A. bawił się rewelacyjnie, a ja co tu ukrywać - odpoczywałam i miałam poczucie, że mimo wszystko to była dobra decyzja. 
No trudno, nie zdałam może perfekcyjnie egzaminu dzisiejszego dnia. Nie wniosłam w życie A. nowych wartości i być może "zmarnowałam czas". A może wcale nie? A może radosna buźka A. wcale nie ma mi tego za złe? Może gotowanie, nakładanie na talerzyki  i podawanie mi do spróbowania pluszowych warzyw było tym co sprawiło, że dzisiejszy dzień był dla A. ciekawy i udany? 
Tego nie wiem. Dumna z siebie nie jestem, ale też nie dam się biczować. 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz