niedziela, 5 lipca 2015

Dzień 27. Uwielbiam nasz świat

Upalna niedziela, wspaniale leniwa. Na dworze żar lał się z nieba, a w domu idealny chłód i uczucie relaksu. Biegający z gołymi nóżkami A., odpoczywający na kanapie Tata. Nikt nic nie musi, nic nas nie goni. Takie dni nie zdarzają się zbyt często i warto się nimi podzielić. 
Czas od 17 miał wyglądać jednak zupełnie inaczej. Zaproszeni byliśmy bowiem na ognisko. Lekkie przerażenie wzbudzała w nas wizja ognia przy temperaturze 35 stopni na dworze. Przerwanie błogiego stanu relaksu nie było dziś czymś, czego sobie życzyliśmy. 
Już po drodze mój dobry humor zaczął ulatywać, a obiekcje co do pomysły ogniska w środku lipcowego upału wprowadzały rozdrażnienie i niepokój. Niestety nie udało mi się tych emocji pozbyć i cały pobyt w gościach był okupiony nerwami i poczuciem palącej duchoty. Pozytywnym aspektem odwiedzin było to, że przynajmniej A. udało się schłodzić ciałko w basenie. Natomiast i ja i Tata byliśmy po trzech godzinach wykończeni. 
Gdy tylko trafiła się odpowiednia chwila spakowaliśmy się,  zabraliśmy Babcię A., która też wydawała się kompletnie zmęczona i ruszyliśmy w stronę domu.
Po drodze zdaliśmy sobie sprawę, jak bardzo z Tatą cenimy i lubimy nasz świat. Nasze zwyczaje, podejście do życia, nasz dom i atmosferę która w nim panuje. 
Aż trudno uwierzyć, że bliskie osoby, u których dziś gościliśmy, są często tak dalekie i momentami wydają się wręcz obce. Mają inne priorytety, inną filozofię życia. Żyją niby blisko, a jednak w kompletnie innej rzeczywistości.
I gdy tak jechaliśmy, wracając do naszego świata, silne zmęczenie zaczęło ustępować powoli relaksowi, ale porannego nastroju nie udało się odzyskać. Radością dzisiejszego dnia oprócz szczęśliwej buźki, chlapiącego wodą A. jest to, że mamy swój azyl i własny kawałek przestrzeni, w którym czujemy się bezpiecznie i swobodnie, i w którym radośnie rozwija się A.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz