poniedziałek, 13 lipca 2015

Dzień 35. Życie mamy nie zawsze jest "WOW"

Uśmiechnięta, umalowana, perfekcyjnie uczesana mama, pięknie ubrana i pachnąca. Obok roześmiane dzieciątko, czyściutkie, zadowolone, godzące się na wszelkie propozycje swej rodzicielki... Taki świat, umówmy się, nie istnieje!
Bycie mamą jest wspaniałe, oczywiście i tego zanegować się nie da. Ale wcale nie jest łatwe, idealne i akuratne.
Bywają dni, kiedy zwyczajnie brakuje sił. Kiedy po nieprzespanej nocy, nastaje "marudny" dzień. 
Kiedy i maluch i mama nie radzą sobie ze zmęczeniem, wzajemnymi oczekiwaniami, odrobiną lenistwa i tymi wszystkimi "nie".
Mały A. miał ciężką noc. A ciężka noc A. równa się ciężka noc moja. Jest to nierozerwalny łańcuszek zależności. Kiedy więc wreszcie nastał ranek, chęć do wstania nie była w żaden sposób podobna do tej z reklam. 
Nie da się być przecież ciągle uśmiechniętą? A może się da, tylko źle zarządzam swoimi emocjami? Może zły humor A. nie powinien wpływać na moje nerwy i zmniejszać progu tolerancji do minimum?
Przecież racjonalnie potrafię sobie przetłumaczyć, że A. nie robi tego specjalnie, że jest zmęczony, w jego główce szaleje tajfun myśli, a małe ciałko boryka się co i rusz z nowymi potrzebami i zachciankami. Racjonalnie to wszystko można! Ale nie w momencie, kiedy najchętniej zamknęłabym oczy i odpłynęła na godzinkę nie zastanawiając się nad niczym.
Trudne są takie dni. Nawet nie miałam siły, żeby się zmotywować do zrobienia makijażu, ułożenia włosów, czy ubrania się niczym radząca sobie ze wszystkim perfekcyjnie idealna mama. Starczyło mi entuzjazmu na założenie dresów i przeczesanie palcami na szczęście krótkich włosów. No cóż nie ma co się oszukiwać takie dni przydarzają się nawet "super" mamom i wcale nie trzeba udawać, że jest się idealnym cyborgiem. 
Sztuką jest umieć pozwolić sobie na słabość. Bez zbędnych wyrzutów sumienia, oskarżania się o nieradzenie sobie z macierzyństwem i własną beznadziejnością. 
W chwilach takiego kryzysu, łatwo jest zacząć topić się w poczuciu winy i surowych opiniach na swój temat. A stąd prosta droga do... niczego. 
Kiedy A. zasnął wzięłam się za porządkowanie szuflad i przygotowanie miejsca na rzeczy Z. W końcu udało się wykrzesać z siebie trochę więcej niż absolutne minimum, ale też bez fajerwerków.
A. po obiedzie rozpoczął drugą turę płaczu i niezadowolenia, a ja drugą turę wyrozumiałości i cierpliwości. Nic nie pomagało. Nie mogłam znaleźć rozwiązania dla jego kiepskiego samopoczucia. No i ten mały człowieczek, wreszcie sam wziął los w swoje ręce. Przyniósł buciki i wszystko było jasne :) Wyszliśmy na dwór i A. odżył. Tak maluszek potrzebował powietrza i zabawy swoim samochodem. Nie mogłam uwierzyć, że tak banalne rozwiązanie nie wpadło mi do głowy wcześniej. Dotlenione ciałko było radosne i szczęśliwe, a i ja poczułam się znacznie lepiej. 
Tak to jest. Czasem jak sobie z czymś nie radzimy, to uciekają nam najprostsze rozwiązania, a my kombinujemy i wikłamy się jeszcze bardziej w swojej niemocy. 
Dzisiejszy dzień przekonał mnie, że trzeba zaufać tym małym ludkom. Bo rozumna ta moja mała istota jest i już wie czego potrzebuje i chce. I czasem zamiast iść pod prąd i głowić się nad rozwiązaniem problemu, warto mu po prostu zaufać, dla dobra wszystkich.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz