środa, 15 lipca 2015

Dzień 37. Mój mikroświat

Dziś minął już 37 dzień projektu "100 dni szczęścia". 
Mimo, że nic szczególnego nie dzieje się przecież każdego dnia, nie jest trudno uczepić się jakiejś emocji, czy wydarzenia, żeby poczuć radość i ulgę, że kolejny często pozornie banalny dzień jest po prostu szczęśliwy. 
Nie ma w moim życiu wielkich dramatów, szalonych fajerwerków i niczego niezwykłego. Są dni lepsze i gorsze. Bardziej uśmiechnięte i te, które okazują się wcale nie takie słabe jak mi się wydawało, gdy siadam wieczorem do komputera i zaczynam pisać. Bo w każdym dniu chyba można dostrzec szczęście, tylko zależy czy chcemy je znaleźć?
Ostatnio z przyczyn różnych mój humor jest przygaszony. Może to hormony szykują mnie już na pojawienie się Z., a może po prostu nie może być stale różowo, mimo iż nic złego się nie dzieje?
Kiedy miewam chwile smutku i rozgoryczenia, przenoszę się do swojego mikroświata, w którym czuje się bezpiecznie i który sprawia, że jestem spokojniejsza i problemy zostają gdzieś za mgłą. 
Jestem raczej typem samotnika. Oczywiście lubię ludzi, ale kiedy jest mi źle, chowam się przed światem i nie potrzebuję poklepywania po plecach, durnych gadek w stylu "nie przesadzaj, przecież jest świetnie". 
Ja uciekam w takich momentach i zamykam się w mojej niewidocznej bańce prywatności i bardzo ciężko się przez nią przebić.
Dawniej byłam w tym moim świecie sama z własnymi myślami. Ale teraz dołączył do niego mały A.
Po prostu bezczelnie go w to wciągnęłam. 
Są momenty, że A. staje się całym moim światem. Że rzeczy, które na co dzień mnie w nim stresują i denerwują w momencie trudnym akceptuję i mam wyjątkowo dużo cierpliwości do A. Są to chwile, kiedy wiem, że moja miłość do tego małego ludzika jest uczuciem w najczystszej postaci i tylko to się liczy. 
Siedzę wtedy z A. w jego wspaniałym pokoju i przyglądam się jego zabawie. Czytamy książeczki, budujemy z klocków, a ja mam takie ogromnie dziwne uczucie, że mam z A. swój kawałek świata. Że mimo iż ma Tatę, Dziadka, Babcię, to przez to, że spędzam z nim tyle czasu, znam go najlepiej. Absolutnie nie chodzi tu o zamykanie go w klatce moich uczuć, ani o jakąkolwiek zazdrość w relacjach A. z innymi. Po prostu w trudnych dla mnie chwilach wiem, że mam z tym wspaniałym chłopcem jakąś komitywę, nić porozumienia, która jest tylko nasza.

Dziś miała miejsce sytuacja niezwykle dla mnie jako mamy trudna i mam nadzieję, że nigdy się nie powtórzy. Narastał we mnie smutek i frustracja tak bardzo, że w pewnym momencie, gdy jedliśmy z A. obiad, łzy same ciekły mi po policzkach. Próbowałam się uśmiechać, żeby A. był przekonany, że wszystko jest w porządku, ale łzy nie przestały lecieć. 
W pewnym momencie A. spojrzał na mnie, a jego mała twarzyczka posmutniała. Podkówka, która pojawiła się na jego buźce, bardzo mnie zaniepokoiła i wystraszyła. Jak taki mały człowieczek mógł zrozumieć, że coś jest nie tak? Byłam wściekła na siebie, że zaburzam jego poczucie bezpieczeństwa, że uśmiech przez łzy na niego nie działa. I wtedy.... A. zaczął płakać. Patrzył na mnie i płakał. Wyciągnął rączki i przytulił się najmocniej na świecie. Próbowałam go rozweselić, odwrócić jego uwagę, ale on tylko przytulał się i płakał. 
Poczułam kompletną bezradność. Oczywiście w miedzyczesie określiłam się jako najgorszą mamę świata, bo doprowadziłam najdroższą sobie osóbkę do płaczu. Fatalne uczucie. Nie chcę nawet o tym myśleć, jakie to dla niego musiało być trudne doświadczenie. I tak siedzieliśmy przytuleni i oboje się wyciszaliśmy. Po krótkiej chwili już było znacznie lepiej. Ale siedział jeszcze ten "mikroludek" taki wtulony, a ja miałam pewność, że to absolutnie nie są emocje, które chcę mu przekazywać. Ten kiedyś tylko mój świat, który obecnie zamieszkuje A., już nie może radzić sobie ze złym samopoczuciem w ten sposób, że nie może mnie A. widzieć płaczącej, że nie mogę zaburzać jego poczucia bezpieczeństwa i beztroski. Jeszcze zdąży się w życiu nasmucić. Teraz jest czas, żeby był wesołym, szczęśliwym dzieciątkiem pewnym, że jest kochany i bezpieczny.
I mimo iż ten dzień z pozoru nie jest wcale wyjątkowo WOW, to empatia tego małego chłopca, jego szczere najwspanialsze przytulenie sprawiło, że tym razem to on pomógł mi odnaleźć spokój i dał pewność, że mimo kiepskich emocji jest takim moim światełkiem w tunelu, dla którego trzeba walczyć z trudami codzienności. Bo bardzo wiele ode mnie i mojego humoru zależy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz