czwartek, 25 czerwca 2015

Dzień 17. Zmęczenie czasem wygrywa

Dziś zostałam pokonana przez samą siebie, choć próbowałam walczyć. Czy to wina pogody, czy mojego wewnętrznego "niechcenia", a może to ósmy miesiąc ciąży już się daje we znaki? Ciężko powiedzieć. W każdym razie dziś ogarnął mnie całkowity brak energii i chęci do robienia czegokolwiek. Po prostu jeden z tych dni, które najchętniej by się przespało. A. również chodził osowiały i nie mógł sobie bidulek znaleźć zajęcia. Żeby troszkę umilić mu czas mojej niedyspozycji, włączyłam mu bajki na BABY TV. To jedyny program spośród kilku jakie mamy, który wydaje mi się jakiś najbezpieczniejszy dla rozwoju małej główki. 
Czy byłam z siebie dumna? A skąd! Szczerze mówiąc, jak A. siedział na swoim fotelu przez ekranem i oglądał kolorowe scenki, to czułam się jeszcze gorzej, bo do zmęczenia doszła frustracja, że jakość czasu A. jest co najmniej średniej jakości. 
Sporo mnie kosztowało znalezienie w sobie motywacji, jakiegoś błahego celu, którego mogłam się chwycić, żeby nie stracić całego dnia.
Wyłączyłam bajkę i postanowiłam, że wybierzemy się z Tatą do miasta, gdzie miał jakieś sprawy do załatwienia, a przy okazji wspólnie zrobimy zakupy. 
Niby nic nadzwyczajnego, pierdoła taka, która po prostu musiała wyciągnąć nas z domu, bo zwyczajnie nie poradziłabym sobie ze sobą i zajęciem czasu A. Wybrałam najprostsze rozwiązanie, wcale nie najlepsze, ale po prostu w tym momencie na nic więcej nie byłam w stanie się zdobyć. Można się przyczepić, że ten nasz mały A. dużo czasu spędza w aucie, zamiast np. na spacerach. Pewnie coś w tym jest. Mam jednak wrażenie, że jego uczestnictwo w codziennych obowiązkach i towarzyszenie nam w dorosłym życiu jest dla niego równie interesujące co budowanie wieży z klocków i dobrze wpływa na jego rozwój. A. jeździ z nami wszędzie. Czy to do znajomych, czy do sklepu, nie wyłączamy go z codziennego życia. 
Gdy tylko rzuciłam do A. hasło, że czas się szykować do wyjścia, zarówno A. jak i ja jakbyśmy przebudzili się z jakiegoś snu. Zaczęliśmy działać i czas nagle przyspieszył dwukrotnie :) 
Po powrocie, aby wynagrodzić A. ciężki poranek i późniejsze siedzenie w samochodzie, zostaliśmy jeszcze na dworze, żeby mógł spokojnie pojeździć po podwórku swoim samochodem i pozbierać kamyki, które skrupulatnie kolekcjonuje w bagażniku auta. 
Najczęściej trafiają się dni, kiedy mamy naprawdę super zorganizowaną zabawę i A. jest chętny do robienia wszystkiego. Są takie, kiedy A. jest na "nie" i generalnie każda forma aktywności nie jest dla niego zadowalająca. Ale zauważyłam jeszcze jedną rzecz. Czasem zdarza się, że A. wyczuwa moją gorszą dyspozycję i przenosi się to na niego. 

Gdy ja mam dużo energii, zarażam go chęcią do działania. Ale gdy całkiem odpuszczę, co oczywiście zdarza się niezwykle rzadko i pozwolę A. na oglądanie bajek, to i ja i on na tym cierpimy. 
Na szczęście dziś szybko przerwałam ten marazm i udało nam się uratować dzień ;) 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz