środa, 24 czerwca 2015

Dzień 16. Czasem jest trochę trudniej o ekscytację

Od pewnego czasu śledzę na jednym z portali społecznościowych kilka Grup dla Mam. Są to w teorii Mamy, które kierują się podobnymi zasadami wychowania jak ja, dlatego jestem zainteresowana jak radzą sobie w codzienności. Czytając niektóre porady i wskazówki jakich udzielają osobom szukającym wsparcia w konkretnych sytuacjach, odnoszę wrażenie, że niektóre z nich starają się być tak idealne i nieskazitelne, że to już nie ludzie tylko cyborgi.
Nigdy nie tracą dobrego humoru, zawsze służą swoim rozhisteryzowanym dzieciaczkom radą, zrozumieniem i wyrozumiałością. Nie podnoszą głosu, nie miewają chwil słabości, nie zwracają uwagi swoim dzieciom, nawet gdy ich zachowanie jest uciążliwe dla otoczenia. Bo przecież dzieci to tylko dzieci i zakazami nic się nie osiągnie, a inni nie muszą wychodzić z domów, skoro otaczający świat im przeszkadza. Dzieci tych Mam nie oglądają bajek, nie jedzą słodyczy, chemii, kotletów mielonych i ryżu z torebki. Tylko komosę ryżową, suszone owoce w małych ilościach, kaszę jaglaną, marchewkę z własnego ogródka i wszystko popijają w wieku ośmiu  miesięcy wodą z samodzielnie trzymanej szklanki, bo przecież niekapek niszczy zgryz. 
Czytam to i się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, czy świat oszalał? 
Wychowuję A. z ogromną empatią, miłością, wyrozumiałością i spokojem. Staram się słuchać swojego wewnętrznego głosu i pozwalać A. poznawać świat na jego zasadach. Bardzo dużo czytam o Rodzicielstwie Bliskości, stosuję metodę jedzenia BLW. Jestem otwarta na potrzeby A. i jego uczucia. RB wydaje mi się najbliższe mojemu sercu, jednak gdy czytam z jaką nienawiścią wypowiadają się niektóre Mamy wychowujące w duchu RB w stosunku do odmiennych modeli wychowania, to zastanawiam się, czy one aby dobrze rozumieją o co w tym wszystkich chodzi? A może ja kompletnie się pogubiłam i nie ogarniam? 
Nie chcę generalizować, ale jak można pisać o empatii, otwartości, miłości i zrozumieniu, jednocześnie wbijając szpilę wszystkim, którzy nie uważają naszego dziecka za "pępek świata"?
Wyznaję jedną podstawową zasadę, której trzymam się kurczowo i wierzę w nią z całych sił: Nie każmy innym kochać naszych dzieci. 
O ich wyjątkowości stanowi przede wszystkim to, że są nasze. Że je znamy, kochamy, wspieramy. Ale inni wcale nie muszą widzieć ich wspaniałości. Zachowania, które dla nas są fascynujące i nazwiemy je dziecięcą ciekawością i poznawaniem świata, dla innych są po prostu robieniem hałasu, bałaganu, czy zabawą jedzeniem, a tego przecież w "normalnym świecie" robić nie wolno. 
Mamy dziwią się i skarżą, że dziecko w przedszkolu dostaje słodycze z okazji urodzin koleżanki. Raban chcą robić, dlaczego nie są to zdrowe przekąski i jak dyrekcja w ogóle na to pozwala. Ale kto każe jej dziecku to jeść? Jeśli w domu panują określone zasady, to nie znaczy, że świat ma się do nich dostosować. Uważam, że trzeba próbować tak wychowywać dzieciątko, żeby albo znało wyznaczone przez nas granice, albo mogło czasem pobyć po prostu dzieckiem i mieć chwilę czekoladowego szaleństwa, skoro w domu nie je podobnych łakoci. 
Mam takie wrażenie, że niektórzy chcą być tak akuratni i podporządkowani, że zatracając się w tym gubią równowagę i siebie samych. 
Wiem, że popełniam masę błędów. Dla "wyznawców" odmiennych poglądów na wychowanie dzieci, jestem pewnie złą mamą, która kompletnie nie radzi sobie z maleństwem :)
Przyjmuję taki scenariusz i dalej robię swoje. Wcale nie zamierzam iść drogą prosto, trzymając się ściśle i fanatycznie jakiejś metody wychowawczej. Chcę wyznaczać swoją ścieżkę. Zboczyć z niej dla dobra A. i wrócić, kiedy oboje będziemy na to gotowi. 
Bo wydaje mi się, że nazywanie i deklarowanie jak wychowujemy nasze dzieci może przysporzyć nam więcej kłopotów niż radości. 
Czasem bywam zmęczona, podirytowana, mam mniej cierpliwości i łatwo wyprowadzić mnie z równowagi. Czasem gdy A. zawadiacko próbuje przekroczyć wyznaczoną przeze mnie granicę, stopuję go dość stanowczo i krótko, niekiedy nawet podniesionym głosem i dopiero potem tłumaczę dlaczego zareagowałam tak a nie inaczej. 
Bo uważam, że jeśli będę idealnym cyborgiem z wiecznym uśmiechem na twarzy, to nie uczyni ze mnie idealnej mamy. Dla mnie w wychowaniu A. najważniejsza jest autentyczność i intuicja. Bo w końcu ja znam swojego synka najlepiej, a życie jest praktyką a nie teorią.
Nasza własna droga, to moje szczęście na dziś.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz